

KIM SEOJUN
LAT 22 — URODZONY 27.05.2002 — MODEL — INSTAGRAM
Od dziecka Seojun wiedział, co chciałby w życiu robić — błyszczeć wśród reflektorów — i to mu zazwyczaj wychodziło najlepiej. Najmłodsze lata spędził w Korei, dorastając w prywatnych szkołach w otoczeniu innych dzieciaków z rodzin chaeboli, gdzie życie zahartowało go na tyle, że nie miał najmniejszych problemów, by odnaleźć się w nowobogackim Upper East Side. Do Nowego Jorku przeprowadził się osiem lat temu, kiedy firma jego ojca postanowiła otworzyć nową filię w Ameryce. Nie martwił się o swoją przyszłość i nie czuł na barkach ciężaru przejęcia biznesowych obowiązków, zostawił te przyjemności dwóm starszym braciom, których momentami było mu nawet szkoda. Najmłodszy z rodzeństwa, rozpieszczany przez matkę, ignorowany przez ojca, wiódł spokojne życie, bo jedyne, czego od niego wymagano, to niezszarganie rodzinnej reputacji.Mógł pić, palić, ćpać, imprezować, rozrabiać, sypiać, z kim chciał — byleby nie było go widać i słychać.
Miał dwanaście lat, gdy matka zaciągnęła go na pierwszą sesję Vogue Korea. Zrobił ich kilkanaście jeszcze jako nastolatek, ale im był starszy, tym bardziej okazywało się, że świat mody to okrutne miejsce, nawet jeśli Twoi starzy mają miliony na koncie. Grał w tę głupią grę chyba dla wrażeń, przekraczania własnych granic, bo przecież nie brakowało mu pieniędzy.
Rano uśmiechał się, popijając ze przyjaciółmi mimozę na biznesowym brunchu dla znajomych rodziny, a nocami ściągał spodnie przed dobrze postawioną redaktorką naczelną czasopisma, by w następnym tygodniu móc pojawić się na ich okładce.
Najbardziej lubił właśnie ten seks okładkowy.
[ Kogo moje oczy widzą 👀 hihihi <3 ]
OdpowiedzUsuńAurora Society miało w sobie tę specyficzną atmosferę, mieszaninę prestiżu i nudy. Jakby wszyscy przyszli tutaj nie dla przyjemności, a z obowiązku, zaznaczyć swoją obecność, odhaczyć nazwisko na liście. Wydarzenie pachnące starymi pieniędzmi, zakorzenionymi w pokoleniach, skrupulatnie pielęgnowanymi przez ludzi w idealnie skrojonych garniturach.
OdpowiedzUsuń– Jeszcze jeden taki wieczór i przysięgam, że wymienię cię na kogoś, kto naprawdę lubi small talk – mruknął ojciec półgłosem, pochylając się ku niej. Na jego ustach pojawił się ledwo widoczny uśmiech, taki, który ukrywał przed innymi, ale zawsze miał zarezerwowany dla niej.
Soyoung parsknęła cicho, zerkając na niego kątem oka. – A ty przestań udawać, że tego nie lubisz. To przecież twoje naturalne środowisko, czyż nie? — odpowiedziała, wysuwając rękę spod ramienia Pana Parka.
– Może i tak – westchnął teatralnie, poprawiając mankiet garnituru. – Ale przynajmniej jedno z nas ma tu jeszcze świeżą energię.
– Czyli mam cię reprezentować? – spytała, unosząc brew i przejmując od kelnera kieliszek szampana.
– Zawsze to robisz – odpowiedział krótko, po czym zniknął w tłumie znajomych twarzy, zostawiając ją z satysfakcją na ustach.
Soyoung została sama, ale wcale nie wyglądała, jakby potrzebowała towarzystwa i wybawienia z opresji. Wsunęła się miękko między ludzi, przywitała z kilkoma znajomymi twarzami, a potem zatrzymała przy jednej z kolumn, obserwując tłum.
W takich chwilach czuła się jak ryba w wodzie. Każde spojrzenie, które się na niej zatrzymywało, choć na sekundę dłużej, było dla niej jak punkt do kolekcji. Uwielbiała ten subtelny rodzaj władzy, która nie wymagała żadnych słów, tylko pewności siebie i odrobiny uroku osobistego, którego przecież jej nie brakowało.
I właśnie wtedy jej spojrzenie zatrzymało się na nim, kimkolwiek on był. Nie znała go. To było pewne, w tym świecie łatwo było kojarzyć twarze, nazwiska i powiązania, a on nie należał do nikogo, kogo miała w pamięci. Może dlatego wydał jej się interesujący. Cała reszta jej rówieśników, była jakaś… byle jaka w większości. Do tego Soyoung miała tendencję do szybkiego popadania w nudę, więc grono jej znajomych często ulegało zmianom.
Garnitur miał skrojony tak, że nawet najbardziej wybredni projektanci nie mieliby do czego się przyczepić, a jednak w jego sposobie bycia było coś, co kontrastowało z całą tą otoczką, brak napięcia, brak chęci przypodobania się. Jakby przyzwyczajony był do tego, że i tak wszystko obraca się wokół niego. Tak jak Soyoung.
Przechyliła lekko głowę, pozwalając sobie na moment obserwacji. Ostro zarysowana linia żuchwy, ciemne włosy opadające nieco na czoło, spojrzenie, które nawet z tej odległości wydawało się bardziej oceniające niż zaciekawione. Nie wyglądał na kogoś, kto desperacko szukał aprobaty, a to w tym miejscu było rzadkością.
I wtedy ich spojrzenia się spotkały. Soyoung, unosząc kieliszek, skinęła lekko głową, jakby w niemym toaście, a w kąciku jej ust zatańczył krótki uśmiech. On nie odwrócił wzroku. Nie mrugnął nerwowo, nie udawał, że przygląda się czemuś obok. Po prostu patrzył, jakby mierzył ją w milczeniu, a na jego ustach pojawił się cień czegoś, co mogło być uśmiechem.
Poczuła znajome ukłucie satysfakcji, wywołując zainteresowanie. Mogła to zignorować i pójść dalej. Mogła. Ale po co? Nawet jeśli większość dziewczyn pewnie wolałaby poczekać, wymusić podejście, zawalczenie o uwagę. Soyoung nigdy nie miała cierpliwości do gier, w których to mężczyźni rozdają karty. Dlatego ruszyła w jego stronę, lekkim, pewnym krokiem.
– Wyglądasz, jakbyś był tutaj za karę – odezwała się wreszcie, kiedy stanęła przed nim. Ton jej głosu był miękki, ale podszyty rozbawieniem.
So
Soyoung nie musiała długo zastanawiać się, co w nim przyciągnęło jej uwagę. W gruncie rzeczy to spokojne spojrzenie, jakby od niechcenia przesuwające się po sali, a jednak zbyt uważne, by mogło być przypadkowe. To wystarczyło, żeby na moment zatrzymała się myślą. W tym towarzystwie, gdzie połowa twarzy wygląda jak z ulotki reklamującej zabiegi chirurgii plastycznej, a druga część jak klon tej pierwszej, coś w nim wyróżniało się wyraźniej niż reszta. Nie było to tylko jego idealnie skrojone ubranie, czy rysy przypominające modela z paryskiego wybiegu. Była w nim cisza, która kontrastowała z całym tym hałasem udawanej elegancji, której większości brakowało. Była w stanie wskazać ludzi, którzy przyszli przypodobać się komuś innemu, lepszym i bogatszym od siebie. Ona nigdy nie musiała tego robić. Dzięki Bogu!
OdpowiedzUsuńZanim jednak zdążyła to głębiej przeanalizować, przerwał jej tok myślenia pytaniem zadanym z rozbawieniem.
Po czym wnosisz?
Uśmiech pojawił się na jej ustach w sposób naturalny, niewymuszony. Soyoung lubiła, kiedy ktoś zaczepiał ją w ten sposób, nie wulgarnie, niebanalnie, tylko z lekkim błyskiem wyzwania.
— Po czym wnoszę? — powtórzyła swobodnie, pozwalając, by w jej głosie zabrzmiała nuta udawanego namysłu. — Po tym, że zamiast udawać zainteresowanie rozmową o kursie akcji albo nowych apartamentach w Gangnam, stoisz tu sam. Jakbyś nie miał najmniejszej ochoty uczestniczyć w tej farsie. — Przechyliła lekko głowę, patrząc na niego tak, jakby właśnie stawiała trafną diagnozę, nawet jeśli nie do końca tak było. Równie dobrze mógł tutaj być w czyimś imieniu, dla kogoś, z kimś. Trochę tak jak ona. Przecież rodzice uwielbiają chwalić się swoimi dziećmi, popisując się które jest lepsze, dostało się na lepsze studia.
Soyoung przyjęła jego łokieć bez cienia wahania, jakby to było najnaturalniejsze na świecie. W końcu całe życie obracała się pośród mężczyzn, którzy wyciągali ręce, przekonani, że świat obróci się wokół ich jednego skinienia palca.
— A teraz będziemy spacerować po sali i udawać, że jest nam tu cudownie. Definicja luksusowej nudy. — odezwała się ruszając u jego boku. Jej usta jednocześnie układały się w piękny, niemal serdeczny uśmiech, gdy mijał ich ktoś znajomy.
Jej spojrzenie na moment zatrzymało się na kelnerze niosącym tacę z kolejnymi kieliszkami wypełnionymi bbelkami, po czym wróciło do niego. Dała się prowadzić przez salę i zebranych gości.
— To miejsce jest jak teatr, w którym wszyscy dostali tą samą rolę i tylko nieliczni improwizują, a to właśnie ci są najbardziej interesujący. — Jej głos zabrzmiał lekko, niemal figlarnie, ale oczy przesuwały się po sali z tym samym wyrazem. Soyoung celowo zostawiła tę dwuznaczność do przetrawienia. Nie była kolejną dziewczyną, którą można oczarować kilkoma bon motami i uśmiechem.
Spojrzała na niego kątem oka, zatrzymując wzrok może odrobinę dłużej niż wypadało.
— Więc? — odezwała się ponownie, unosząc brew z udawaną ciekawością. — Do której kategorii mam cię dopisać? Możesz też zacząć od imienia.
Pytanie nie miało jednej dobrej odpowiedzi. Nikt nigdy nie był taki lub taki, pomiędzy bielą i czernią jest wiele szarości. Była ciekawa jak wiele miał jej w sobie.
Sojcia
[Jakby coś to na moim lapku nie da się wcisnąć "ą" bez "kopiuj i wklej", więc mogą gdzieś być dziwne błędy, sooorkiiii <3 ]
Parsknęła lekkim, dźwięcznym śmiechem, przysłaniając usta dłonią, gdy płynnie odbił piłeczkę zainteresowania otaczającymi ich tematami. Bez zawahania przejęła kieliszek, który podał jej Seojun. Smukłe palce otuliły szkło niemal ceremonialnie, jakby przyjmowała dar w starym rytuale. Uniosła kieliszek do ust i upiła delikatny łyk, dokładnie tyle, by czerwone wino rozlało się smakiem po języku, ale nie zaćmiło. Potem, zamiast od razu coś powiedzieć, pozwoliła, by ta cisza stała się części odpowiedzi.
OdpowiedzUsuń— Park Soyoung — odpowiedziała wreszcie, tonem lekkim, ale z pewności kogoś, kto dobrze wie, jak zaciekawić swojego rozmówcę.
Jej nazwisko można było kojarzyć bądź nie. Soyoung znała swoją wartość i wartość swojej rodziny i choć potrafiła być dumna, nie zakładała z marszu, że każdy ich rozpoznaje. Nie ją, nie Soyoung. Większość znała obrzydliwie drogie, szklane słoiczki z tłoczoną nazwą firmy jej ojca, marką, która odważnie atakowała rynek. Lub eleganckie kliniki medycyny estetycznej poprawiającej wszystko to, czego nie ratuje makijaż.
Kącik jej ust drgnął subtelnie, gdy opuściła kieliszek. Przyglądała mu się jeszcze przez moment, jakby ważyła jego wcześniejsze słowa.
— Nie wyglądam na buntowniczkę? — powtórzyła, unosząc lekko brew. — To dobrze. Nigdy nie przepadałam za oczywistymi etykietami. Chociaż muszę przyznać, że nikt tak pięknie nie buntuje się, jak ktoś, kto na pierwszy rzut oka wygląda na idealnie grzecznego.
Przesunęła wzrokiem po sali, sztywne sylwetki, kurtuazyjne rozmowy, wszystko zgodnie z protokołem. Pozwoliła jednak, by zaraz jej spojrzenie wróciło do niego i zatrzymało się na nim nieco dłużej.
— A jeśli chodzi o ciężki los dziedziczki — mruknęła tonem sugerującym lekki dystans do samej siebie — to nie martw się, nie zamierzam skarżyć się nikomu w kącie o tym, że ktoś musiał mi kupić kolejną parę butów, żeby osłodzić mi życie.
Lubiła pieniądze, które regularnie pojawiały się na jej koncie, czy to te, na które zapracowała sama, czy te, które spływały od ojca. Nie miała zamiaru udawać, że nie lubi otaczających ją dóbr i luksusu tylko i wyłącznie dlatego, by inni poczuli się lepiej ze swoim losem. Nie chełpiła się tym bezmyślnie na prawo i lewo, nie szastała pieniędzmi bez pomyślunku, ale też nie była przesadną oszczędną hieną.
Soyoung lekko uniosła brodę, pozwalając, by jej uśmiech pozostał zawieszony gdzieś między zaczepką, a uznaniem.
— Poza tym — dodała, unosząc nieco kieliszek — o ile się nie mylę, tobie również łatwo przypisują etykiety. — Zmrużyła nieco oczy. — Czasem mam wrażenie, że ludzie rozpoznają nas szybciej niż my sami siebie.
Kojarzyła go, jego twarz przewinęła się przez jej palce, nie pamiętała dokładnie, na okładce którego czasopisma go widziała, ale widziała. I z tego co pamiętała, któraś z jej uczelnianych koleżanek wzdychała do tejże okładki.
— Przewietrzmy się, ponoć mają całkiem niezłe ogrody. — zaproponowała wysuwając dłoń spod jego ramienia i nie oglądając się za siebie, ruszyła we wskazanym kierunku.
So