Pokój pachniał dymem, choć nikt od kilku dni nie palił w środku. Zaciągał się tylko przy otwartym oknie, tak jak nauczył się w Genewie – równo, cicho, z westchnieniem, które nie do końca było znużeniem, ale nie do końca też ulgą.Minhyun siedział przy biurku, którego nie wybierał sam. Dąb. Surowe krawędzie. Jego ojciec lubił takie rzeczy – trwałe, nieprzyjemne, ale niemożliwe do zignorowania, jak on sam. Na biurku leżał cienki notes z logiem szkoły, od tej, do której nie chodził już od dwóch lat. Nie wyrzucił go. Nie dlatego, że miał w sobie coś sentymentalnego. Raczej dlatego, że w środku, między stronami, schował kiedyś wycinek ze szwajcarskiej gazety. Mała notka. Samobójstwo chłopca. Internat. Cisza po tragedii. Brak śladów.Brak śladów – powtarzał to sobie niekiedy, jakby to było hasło do zamkniętego sejfu.
Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz spał więcej niż cztery godziny z rzędu. Albo kiedy naprawdę rozmawiał z kimś nie tylko po to, żeby odbębnić obowiązki, spełnić minimum interakcji... Nawet jego psychoterapeuta już przestał pytać, jak się czuje, a on nie mógł się zdecydować, czy bardziej nienawidzi ojca, czy własnej bezsilności.
Otworzył laptopa. Skrzynka odbiorcza pełna – jak zwykle. Oferty. Terminy. Zaproszenia. Dziewczyna z wydziału, której nigdy nie odpowiedział. Chłopak z Yonsei University, który kiedyś pocałował go za salą wykładową i do dziś nie wiedział, czy został odrzucony z powodu braku uczuć i chamstwa, czy przez lęk. Może jedno i drugie.
Minhyun odchylił się na krześle. Ręka mimowolnie powędrowała do szyi, tam gdzie pod materiałem cienkiego golfu ukryty był srebrny łańcuszek. Dotknął go opuszkami palców, nieświadomie. Nikt tak naprawdę nie wiedział, że go ma.
Zresztą, nikt nie pyta o niego zbyt wiele.
Znał się na tym – na pozorach, na grzeczności, na grze, która wygląda jak życie. Gdyby chciał, mógłby mówić o wszystkim z pewnością, która brzmi jak prawda. Ale nie chciał. Nie musiał. Wychowywał się w domach, które miały więcej ochrony niż czułości. Jadalnie większe niż kuchnie, lustra większe niż łóżka. Był grzeczny, inteligentny, dokładnie taki, jakiego chciano z niego zrobić. Ale kiedy patrzy się w jego oczy zbyt długo, można było zauważyć coś, co nie pasowało do reszty – jakby jego dusza była o kilka numerów za duża na to ciało. A kiedy ktoś mówi mu, że wygląda na chłodnego, tylko się uśmiecha, oczy jednak pozostają bez zmiany, niewzruszone. Bo nikt nie wie, jak wygląda gdy wraca do pustego mieszkania. Gdy siada na podłodze łazienki z lampką wina, której nawet nie wypija. Gdy na zmianę włączał i wyłączał telefon, nie czekając na żaden telefon.
Bo nie było nikogo, kto by dzwonił.
24 LATA - 05.11.2000r. — SYN PREZESA KONGLOMERATU ZWIĄZANEGO Z SEKTOREM FARMACEUTYCZNYM (z którym łączą go jedynie geny i comiesięczne przelewy) I "OFICJALNIE" ZMARŁEJ TŁUMACZKI (w co nie wierzy) —STARSZY BRAT— COLUMBIA UNIVERSITY - WYDZIAŁ NAUK POLITYCZNYCH I STOSUNKÓW MIĘDZYNARODOWYCH (obecnie nieoficjalna przerwa w nauce) —WCZEŚNIEJ SEUL, PARYŻ, ZURICH— NAŁOGOWY PALACZ — ZAMIESZANY W KILKA SKANDALI ZAMIATANYCH POD DYWAN PRZEZ OJCA (ZARÓWNO PUBLICZNIE JAK I PRZY STOLE) — INSTAGRAM
Ludzie. Tłum, duchota i nieznośny jazgot, który boleśnie wwiercał mu się w uszy za każdym razem gdy ktoś, kto stał stanowczo zbyt blisko, otwierał swoje usta. Za ciasno, za szybko, za głośno. Za dużo. Jiyoung nie znosił takich wydarzeń. Unikał ich wszelkimi możliwymi sposobami tak długo, jak było to możliwe, ale czasem - w chwilach takich jak ta - nie miał w swoich dłoniach wystarczająco dobrej karty przetargowej, by wymknąć się niepostrzeżenie tym przykrym obowiązkom. Firmowe bankiety, przyjęcia urodzinowe ludzi, których kojarzył jedynie z nazwiska zapisanego w notesie ojca - wszystkie ważniejsze uroczystości; spotkania urządzane ze stanowczo zbyt dużym rozmachem (przynajmniej w jego nieliczącej się opinii), wzbudzały w nim wewnętrzny sprzeciw, choć chyba nie do końca zdawał sobie sprawę, dlaczego. Dużo trudniejsza do udźwignięcia była sama panika - dławiąca, czasem odbierająca decyzyjność w jej najprostszym zakresie - pojawiająca się zawsze wtedy, kiedy spotykał się z niechcianą uwagą; zainteresowaniem, którego nie potrafił zrozumieć. Było to doprawdy fascynujące, bo przecież nie miał nic przeciwko przebywaniu w świetle reflektorów, choć owszem, jedynie tych skupiających się na scenie, na której w danym momencie tańczył. Gdy zależność ta wykraczała poza sztywne ramy spektakli, w których odnajdywał prawdziwe szczęście, nie marzył o niczym poza szybkim odwrotem. Ciszą i wolnym tempem, w którym czuł się tak bezpiecznie. Może chodziło o możliwość przewidywania tego, co miało się wówczas wydarzyć? Pozorne poczucie kontroli i myśl, że nikt poza nim nie decydował o tym, co miał jeszcze pokazać? Jego występy trzymały się jasnego przebiegu. Scenariuszy, w których rzadko kiedy pozostawiono miejsce na jakiekolwiek odstępstwa. Wyjścia towarzyskie nigdy nie pozwalały mu na podobny komfort, nawet w najdrobniejszym szczególe. I wiele było zapewne osób, twierdzących złośliwie, że po tylu latach spędzonych na świeczniku, Jiyoung powinien do tego przywyknąć, ale… nie mogło być to twierdzenie bardziej dalekie od prawdy. Miał wrażenie, że nie przyzwyczai się do tego nigdy. Z całego pakietu wszelkich społecznych tragikomedii, Youn najbardziej nienawidził jednak… filmowych premier. Hucznych chwil podsumowujących wielomiesięczną pracę jego matki lub ojca. Zgromadzeń ludzi, których nie znał, ale którzy liczyli się zapewne o wiele bardziej niż on sam, ciągany na te wydarzenia jedynie z, trudnej do zrozumienia, powinności. Niewygodnych ubrań, pozowania do zdjęć i sztucznych uśmiechów, którymi go raczono i które on sam także był zmuszony wysyłać każdej, mijającej go osobie. Łatwiej było znosić je jednak w Korei. W kraju, w którym się wychował; gdzie kojarzono go od tak wielu lat. Stany Zjednoczone był dla niego nie tylko polem, na którym miał okazję spełnić swoje kolejne marzenia. Miały stać się bezpieczną oazą, w której pierwszy raz w życiu zasmakuje komfortu upragnionej anonimowości. I szło mu przecież bardzo dobrze. Utrzymywanie wizerunku przypadkowego studenta z wymiany, pogubionego w amerykańskich zwyczajach i języku, okazało się dużo prostsze, niż mógł początkowo przypuszczać. Jiyoung obracał się głównie w towarzystwie osób, które nie tylko wiedziały o Korei naprawdę niewiele, ale też niespecjalnie wykazywały chęci, by ten stan rzeczy jakkolwiek zmieniać. Konieczność pojawienia się na jednej z imprez uświetniających niedawną premierę najnowszego filmu z udziałem jego mamy, była mu więc wyjątkowo nie na rękę. Choć sam film wydawał się przejść wśród amerykańskiej publiki bez większego echa, o tyle kolejny z głośnych bankietów, zorganizowany dla grona zainteresowanych osób, ściągał na niego zbędną uwagę. Ostatnie, czego mógłby teraz chcieć, to znalezienie swojego zdjęcia na jednym z internetowych portali plotkarskich, których starał się unikać jak największego zła. Tonął więc w tłumie. Trzymał się bezpiecznego środka, unikając obiektywu aparatów, choć rozwiązanie to było i tak dalekie od ideału.
OdpowiedzUsuń— Tak, tak — przytakiwał gorączkowo, modląc się o jak najszybsze zakończenie kolejnej z dziesiątek przypadkowych rozmów. Nie miał pojęcia, kim był mężczyzna, z którym właśnie rozmawiał, ale lata doświadczenia nauczyły go, że nie miało to większego znaczenia. — Tak, dziękuję — Zapewniał więc dalej, nie do końca świadomy, za co właściwie okazywał teraz wdzięczność i ściskając czyjąś dłoń ostatni raz, próbował przebić się nad zachwytami dotyczacymi talentu własnej matki. — Przekażę oczywiście, do widzenia.
UsuńNie był to pewnie szczyt dobrych manier, ale Jiyoung w sekundzie po wypowiedzeniu ostatniego słowa, odwrócił się gwałtownie i niewiele myśląc, ruszył przed siebie, by już chwilę później znaleźć się na niewielkim balkonie i z dala od spojrzeń innych ludzi, pierwszy raz odetchnąć w pełni swobodnie.
J. 👼
Ucieczka nigdy nie była dobrym rozwiązaniem, nawet jeśli przynosiła ze sobą tę chwilową, pozorną ulgę. Jiyoung zdążył przekonać się o prawdziwości tego twierdzenia już wiele razy, ale mimo tego nie potrafił wyzbyć się odruchu bezmyślnego podążania właśnie w tym kierunku. Tak było łatwiej - zniknąć, stać się niewidzialnym choćby na krótki moment, by poza zasięgiem czyjegokolwiek wzroku odzyskać upragniony spokój. Niezależnie od tego czy miał być to rzeczywisty komfort, czy może jedynie jego ułuda; podobne rozważania traciły na znaczeniu, gdy kilka wykradzionych pospiesznie minut, otwierało przed nim drzwi do powolnego, pełnego oddechu i uporządkowania rozbieganych myśli. Jiyoung nie potrafiłby przejmować się teraz bardziej faktem, czy to nagłe wymknięcie byłoby w oczach jego matki działaniem pożądanym, czy może czymś zupełnie przeciwnym. Nie musiał - doskonale znał przecież odpowiedź. Postanowił zepchnąć te rozważania na dalszy plan, ciesząc się w duchu, że tym razem, nie miała go w granicach własnego spojrzenia. Tłumaczyć mógł się później.
OdpowiedzUsuńStał więc prawie z zupełnym bezruchu z dłońmi zaciśniętymi na fikuśnej, stalowej balustradzie i wzrokiem zawieszonym w bliżej nieokreślonym punkcie. I tonął w ciszy. Kuszącej, głębokiej.
Przynajmniej dopóki nie przebił się przez nią czyjś głos. Lekkie przywitanie, którego Jiyoung nie połączył na początku poprawnie z niczyją twarzą. Nie taką, której mógł się tutaj teraz spodziewać. Zareagował więc instynktownie: odwrócił się gwałtownie w stronę nieproszonego gościa, gotów wypuścić z ust pakiet wyuczonych uprzejmości. Tworzył naprędce nowy scenariusz, zgodnie z którym wymieniłby pewnie z przybyszem dwa, może trzy, zdania i ruszył dalej, szukając dla siebie innego, ukrytego kąta. Działanie to okazało się jednak w pełni bezcelowe, bo już kilka sekund później, dotarło do niego, na kogo właściwie patrzył.
— Hyung?! — zareagował dużo głośniej niż wypadało, ale zaskoczenie, które zawładnęło nim teraz niemal całkowicie, odebrało mu również resztki zdrowego rozsądku. Nie mógłby wytłumaczyć inaczej tego, że działając zupełnie bez udziału woli, ruszył szybko do przodu i nie pytając Minhyuna o zgodę, przytulił się do niego, wkładając w to pewnie więcej siły, niż było trzeba. Nie potrafił się jednak zatrzymać. Tęsknota za tym co znane, nawet jeśli pozostawione z tyłu już jakiś czas temu, nawiedzała Jiyounga bez żadnego uprzedzenia. Uderzała nagle, a przez to jeszcze mocniej i sprawniej niż chciałby sobie życzyć. Mógł twierdzić, że doskonale dawał sobie radę, tutaj w Nowym Jorku, tysiące kilometrów od domu, ale w chwilach takich ja ta, odsłaniał się tak jawnie i bezwstydnie, że jego prawdziwe potrzeby nie pozostawiały co do siebie żadnych wątpliwości. Zastygł w tym rozkosznie naturalnym odruchu na kilka sekund za długo, biorąc w końcu głęboki oddech, gdy zdał sobie sprawę, że nie zdążył nawet odpowiedzieć na zadane wcześniej pytanie.
— Nie, nie — zaprzeczył cicho, kręcąc przy tym wymownie głową, choć tym razem czuł, że przyszło mu nieco minąć się z prawdą. — Nie palę, nic się nie zmieniło.
Palił. W bardziej lub mniej standardowy sposób. Choć w ostatnim czasie zdarzyło mu się trzymać w ustach kilka podejrzanych zawiniątek, wątpił, że był to dobry moment na to, by dzielić się z Minhyunem właśnie tą informacją. Zatrzymał to więc póki co dla siebie; podobnie jak kilka innych szczegółów, licząc na to, że czająca się tuż za rogiem rozmowa, nie zboczy niefortunnie na temat dotyczący wątpliwych wyborów Jiyounga.
Chciał dodać coś jeszcze (tak wiele cisnęło mu się teraz na usta), ale w tym samym momencie dotarło do niego chyba to, jak niewłaściwe mogło wydać się jego wcześniejsze zachowanie. Odsunął się więc pospiesznie na bezpieczną odległość, pochylając lekko głowę do przodu i ze wszystkich zgromadzonych w sobie jeszcze sił, starał się znaleźć logiczne wytłumaczenie tego, co miało przed chwilą miejsce.
— Przepraszam! — wypalił, nie będąc do końca pewnym, czy miało to właściwie jakikolwiek sens. — Nie pomyślałem. Ale to tak dobrze wiedzieć tu kogoś naprawdę znajomego!
J.
Minęło trochę czasu, co?.
OdpowiedzUsuńTrochę. W tym krótkim momencie Jiyoung miał wrażenie, że upłynęło go o wiele za dużo i choć zważywszy na wszystkie, towarzyszące temu okoliczności, podobna reakcja mogła wydawać się nieco przesadzona, każdy kto znał go choćby odrobinę, wiedział, że była jak najbardziej… szczera. Bywał sentymentalny. Niekiedy zbyt mocno; wystarczył niewielki bodziec, niewinna wspominka o czymś, co dawno temu zostawił już za sobą, a wszystkie jego myśli, jedna po drugiej, zaczynały krążyć dookoła wskazanego wydarzenia bądź relacji tak długo, dopóki te nie pochłonęły go w końcu bez reszty. Miał w sobie tę niezwykłą, ale też pewnie nieco irytującą, wiarę w to, że niezależnie od tego, ile czasu faktycznie minęło, nic nie stało na przeszkodzie, by wszystko wyglądało tak, jak wcześniej. Jakby widzieli się zaledwie wczoraj.
Być może to właśnie dlatego swoboda, którą poczuł przy Minhunie prawie od razu, wydawała się teraz tak naturalna. Nie chciał poddawać tego żadnym wątpliwościom, choć resztki zdrowego rozsądku krzyczały, by zachował w tym choć odrobinę ogłady. By zadbał o odpowiedni dystans, zestaw uprzejmych pytań i ewentualne uściśnięcie dłoni, gdy padłoby już wszystko, co powinno zostać wypowiedziane. Jiyoung był jednak daleki od tego, by postąpić zgodnie ze spisem rzeczy wskazanych i pożądanych. Widok przyjaciela ucieszył go najwyraźniej zbyt mocno, a do głosu doszła ta część jego osobowości, którą tak długo i wytrwale starał się trzymać na uwięzi.
— Mama gra w tym filmie, więc… — pospieszył z dokładnym wyjaśnieniem, mimo że przecież Minhyun musiał zdawać sobie sprawę z podobnych oczywistości. Jiyoung nie potrafiłby pozostawić jednak jego pytania bez szczegółowej odpowiedzi. Prędzej wykończyłyby go irracjonalne wyrzuty sumienia. — Uparła się, że wypada. Wiesz, że skoro jestem na miejscu, to… Miałem po prostu tutaj przyjść. Wiesz przecież. Nikt nigdy nie pyta.
Nie mijał się z prawdą. Obaj wychowywali się w świecie, gdzie prawie każdy ich dzień był swego czasu starannie zaplanowany, a jakikolwiek sprzeciw nie miał prawa mieć miejsca. Miało tak być przynajmniej do momentu, gdy nie dorośli, gdy nie postawili pierwszego kroku poza granice wyznaczone przez domy ich rodziców. Choć - jak widać - nawet tysiące kilometrów okazywały się niekiedy dystansem zbyt małym, by całkowicie i trwale wymknąć się z sieci dawnych przyzwyczajeń. Za każdym razem, gdy wydawało mu się, że zaczynał łapać stery swojego życia we własne dłonie, złośliwy los udowadniał mu, jak bardzo się mylił. Nawet teraz - wystarczył jeden telefon, jedna wymiana zdań, niezależnie od tego czy burzliwa, czy nie, by przypomniał sobie, jak niewiele miewał czasem do powiedzenia. Po wszystkim zalewała go fala złości i setka obietnic bez pokrycia, że to tylko ostatni raz. Że nie pozwoli sobie na to już nigdy więcej. A potem powtarzał własne błędy, raz za razem, kiwając potulnie głową i wypełniając zadania, na które znów na niego zrzucano. Miał nadzieję, że tutaj, w Nowym Jorku, wszystko będzie wyglądało w końcu zupełnie inaczej. Że zasmakuje życia, o którym skrycie marzył - którego pragnął bardziej niż czegokolwiek innego. Nic więc dziwnego, że gdy tylko ta nieoczekiwana, ale tak kusząca propozycja spłynęła z ust Minhyuna, Jiyoung nie musiał zastanawiać się zbyt długo. Szczery i zdradziecko szeroki uśmiech sam pojawił się na jego twarzy i był na tyle wymowny, że żadne z słów nie były już pewnie potrzebne.
— Moglibyśmy? — zapytał jednak, bo jakiś cichy głosik, zakotwiczony głęboko w jego głowie podpowiadał mu, że mimo wszystko propozycja przyjaciela mogła być jedynie niewinnym żartem, a on sam nie miał zamiaru znikać ze spotkania zbyt szybko. Niezależnie od kierujących nimi pobudek, było to przecież w złym guście. Zdawał sobie z tego sprawę aż za bardzo. — Proszę. Jestem strasznie głodny, a tutaj chyba nic nie przejdzie mi przez gardło.
J.
Starał się nie skupiać na spojrzeniach innych ani na tym, co usilnie kotłowało się teraz w jego głowie: na żadnej z przytłaczających wizji dotyczących tego, z czym będzie musiał zmierzyć się najdalej za kilkanaście godzin, gdy tylko jego niewielką kawalerkę wypełni dźwięk telefonu, a krótka rozmowa, którą przeprowadzi, przypomni mu, jak wielkiego zawodu był właśnie powodem. Jutro, nie dziś. Powtarzał sobie to raz za razem w nadziei, że prędzej czy później przekona do tego samego siebie. Jutro. Pomartwi się tym jutro.
OdpowiedzUsuńPrzeciskał się przez tłum nieznajomych osób dużo pewniej niż dotychczas. Choć nadal walczył z tlącą się w nim obawą, dotyczącą tego, że ktoś z zebranych tu ludzi, mógłby zechcieć wciągnąć go w kolejną, trudną do przerwania, rozmowę, tym razem miał poczucie, że nie był w tym sam. Ktoś złośliwy stwierdziłby może, że Jiyoung nie mógł mieć oczywiście pewności, czy przy jakichkolwiek komplikacjach, Minhyun nie porzuciłby ich nagłego pomysłu i nie znalazł dla siebie innej formy chwilowej rozrywki, ale sam fakt jego obecności, działał na niego niezrozumiale… kojąco. Tak, jak za czasów szkoły średniej, gdy przy wielu okazjach, w których decydowali się na wspólne wyłamanie z obowiązujących zasad, borykał się z niepohamowanymi napadami lęku, a słowa przyjaciela potrafiły sprawnie utrzymywać go na powierzchni. Poddał się temu bez żadnych wątpliwości. Pokonywał krok za krokiem, nie bez pewnego napięcia, przynajmniej dopóki nie znaleźli się w końcu poza budynkiem, a chłodne, nowojorskie powietrze, nie rozbiło się na jego twarzy. Przyjął to z wyraźną ulgą, bo odruchowo zaczerpnął tchu tak gwałtownie, jak gdyby wydostał się właśnie spod tafli wody. Choć może wrażenie, jakie nim zawładnęło, nie różniło się od tego aż tak bardzo?
— To brzmi świetnie — przyznał w pełnej szczerości, bo po pierwsze, sam nie wpadłby teraz na nic bardziej odpowiedniego, a po drugie… złapał się na tej zawstydzającej myśli, że samo miejsce jak i jedzenie, które oferowało, nie miało chyba większego znaczenia. Liczyło się coś zupełnie innego, ale Jiyoung nigdy nie przyznałby się do tego głośno. Nie bez wyraźnego przymusu bądź namawiania, któremu nie byłby się w stanie postawić. — Zaufam ci i zamówię to, co polecasz. Jak okaże się paskudnę, będę miał na kogo zrzucić.
Jiyoung nie analizował. Robił teraz wiele rzeczy w pełni automatycznie. Szedł we wskazane miejsce, uśmiechał się pod nosem i żartował, choć cichy alarm odzywał się w nim jeszcze od czasu do czasu. Nie chciał się tym jednak zajmować. Nie, kiedy znaleźli się w końcu w niewielkim lokaliku, wybranym przez Minhyuna; nie, kiedy zajmowali jeden z wolnych stolików, ani gdy mogli odetchnąć, ciesząc się zamówionym jedzeniem i chwilami, których nie musieli dzielić z nikim poza sobą, starszym mężczyzną za ladą i dwójką nieznajomych klientów.
Bo anonimowość i spokój znów stały się normą.
— Minn… — ugryzł się w język w ostatnim momencie, nim dawne, dziś pewnie o wiele bardziej niestosowne, zdrobnienie nie wymknęło mu się z ust, tak nieproszone; nieoczekiwane. I był to właśnie ten moment, kiedy Jiyoung uświadomił sobie kilka boleśnie oczywistych rzeczy. Zrozumiał, co się tak naprawdę stało. W czym wzięli udział, jak wiele lat minęło od czasu, kiedy podobne wieczory stanowiły ich codzienność. Że dziś mogli być przecież zupełnie innymi ludźmi niż ci, których widzieli w sobie przy ich ostatnim spotkaniu. Uderzył w niego nie tylko absurd obecnej sytuacji, ale też to, jak wielką naiwnością i ignorancją się wcześniej wykazał. Nie pierwszy raz. — Nie będziesz miał przez to zbyt dużych kłopotów?
Podniósł wzrok znad głębokiego talerza i przez kilka sekund wpatrywał się bez słowa w twarz Minhyuna, próbując wyczytać z niego teraz cokolwiek, w czym mógłby doszukać się odpowiedzi na te wciąż nie zadane pytania. Nadzieje okazały się jednak płonne.
— Zawsze możemy wrócić — dodał jeszcze, choć przecież wcale nie miał na to ochoty. Wiedział jednak, że było to coś, co mogło liczyć się teraz najmniej. — Jeśli chcesz.
J.
Bawił się palcami. Wystukiwał na blacie tylko sobie znany rytm, pewnie nieco chaotyczny, ale nie miało to chyba większego znaczenia. Walczył z czymś na pograniczu niepewności i dyskomfortu - nie tego jednak, który mógłby określić mianem niechcianego. Nie potrafiłby tego wyjaśnić, ale jeśli mieszanka buzujących w nim teraz, trudnych do opanowania emocji, była ceną, którą musiał ponieść, by dzisiejsze spotkanie mogło mieć miejsce, był na nią gotów. Bez żadnej dyskusji.
OdpowiedzUsuńWciąż mierzył się z zaskoczeniem, które nie traciło na sile, a które towarzyszyło mu od chwili, gdy uświadomił sobie, jak niezwykły zbieg okoliczności doprowadził ich do tego, że siedzieli teraz naprzeciwko siebie; zwyczajnie i bez zbędnego ciężaru. Jak gdyby minęły dwa dni, a nie lata, od momentu, gdy dzielili chwilę podobną do tej. Jiyoung przyglądał się Minhyunowi, nie bez dozy nieśmiałości, ostrożnie, niby ukradkiem i starał się notować w pamięci każdy szczegół.
Te same ramiona, tylko nieco szersze. Te same włosy, choć trochę krótsze. Ten sam uśmiech, dziś trzymany na wodzy, ukazujący się jedynie w ten zdradliwy sposób, w jednym kąciku ust. Rozpoznałby go wszędzie.
— Nie mogliśmy się spotkać wcześniej — zapewnił, wsuwając do ust pierwszy kawałek wołowiny. Potrzebował wzbić się teraz na wyżyny własnych możliwości, by trzymać się zapoczątkowanego tematu, a nie skupić myśli jedynie na tym, że wybór dania okazał się strzałem w dziesiątkę. Ale już lata temu polegał na Minie akurat w tej kwestii. Miał niezmiennie dobry gust kulinarny.
— Jestem tu dopiero niecałe cztery miesiące — dojaśnił po kilku sekundach, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zboczyli właśnie na temat, który w niedługim czasie mógł okazać się niezwykle nużący. Jiyoung nie miał w zanadrzu żadnych fascynujących opowieści. Nie był duszą towarzystwa, a spędzony w Nowym Jorku czas, nie obfitował jeszcze w żadne większe sukcesy, którymi mógłby się pochwalić. Prawdę mówiąc… pewnie lepiej byłoby milczeć. — I większość czasu spędzam w sali treningowej. TISCH. Roczna wymiana… pomysł mamy, ale sam też bardzo chciałem spróbować. Tylko nie pomyślałem, że może być tak trudno.
W jego głosie czaiło się coś, co bardzo łatwo byłoby określić jako żal. Jiyoung poświęcił naprawdę wiele, by zakwalifikować się do tego wyjazdu. Miesiące wyczerpujących przygotowań, całkowita rezygnacja z resztek życia prywatnego. Pamiętał doskonale jednak to przyjemne ciepło, które rozlewało się po jego ciele, gdy otrzymana decyzja okazała się tą najbardziej wyczekiwaną. Pamiętał ekscytację, która towarzyszyła mu na długo przed lotem i pierwszym dniem na nowej uczelni. A potem przyszło przebudzenie. Trudności w odnalezieniu się w ogromie różnic kulturowych; niezbyt sprawna komunikacja ze znajomymi z roku, czy nawet ciężar jego własnych oczekiwań, które zderzyły się z rzeczywistością już trzeciego dnia po przeprowadzce. Nowy Jork nie był spełnieniem jego marzeń. Był jedną z najtrudniejszych lekcji, które przyszło mu odrabiać. Prawie samotnie.
— Nie ma za bardzo o czym mówić. Wychodziłem w kilka miejsc z grupką osób poznanych na uczelni, ale… nie wyszło zbyt dobrze. Znam jeszcze kogoś. Widujemy się… od… czasu do czasu. I… to tyle. Jak widzisz, raczej nudny ze mnie przypadek.
Uśmiechnął się pod nosem, próbując zaprosić do tej wypowiedzi choć odrobinę wesołości, ale było to działanie z góry skazane na porażkę. Jiyoung był jak otwarta księga. Cokolwiek próbował w sobie ukryć, tym szybciej wychodziło to na światło dzienne. Pozostało mieć więc nadzieję, że czas rozłąki, zadziała teraz na jego korzyść i Minhyun nie przejrzy go zbyt szybko. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
— Ale ty musisz mieć o czym opowiadać — odbił piłeczkę, licząc na to, że Min rzeczywiście skupi się na wspomnianych dwóch latach, które spędził w Stanach, a które z całą pewnością obfitowały w wiele zajmujących historii. Nie potrafił wyobrazić sobie przyjaciela, który borykałby się z podobnymi trudnościami. W tym duecie to Jiyoung był tym, który ściągał na siebie wszystkie możliwe komplikacje. — Czy… z czasem jest tutaj łatwiej?
J.
Kiedy wyrzucał z siebie tych kilka nieprzemyślanych pytań i wyznań, nie potrafił przewidzieć, w jakim kierunku podąży ich - i tak mocno nieplanowana przecież - rozmowa. Działał impulsywnie i nie był to pierwszy raz, kiedy pozwolił porwać się nagromadzonym emocjom, cisnącym na jego język słowa, których w innych okolicznościach wystrzegałby się pewnie za wszelką cenę. Nie chciał się narzucać, nie chciał przekraczać tej niewidzialnej granicy, która istniała między większością ludzi, choć nikt nigdy nie pokusił się o to, by wspomnieć o niej głośno. Była jak niepisane prawo, o którego istnieniu dowiedział się na długo przed tym, nim był w stanie naprawdę je zrozumieć. Latami wypełniał przyszykowane dla niego plany, bez pytań, bez wątpliwości. Nie zastanawiał się nad tym, czy miało to jakikolwiek sens, a każde odstępstwo od normy uważał za coś niewłaściwego.
OdpowiedzUsuńByć może to właśnie dlatego w pierwszej chwili, gdy uzmysłowił sobie, co tak naprawdę teraz wyprawiał, coś skręciło go od środka. Złapało za żołądek, utrudniając najmniejszy ruch czy choćby oddech. Głowę zalała mu co najmniej setka nieprzyjemnych myśli, z których większość dotyczyła tego, jak bardzo mijał się teraz z tym, co powinien. Co wypadało, czego się od niego niezmiennie wymagało. Prawdę mówiąc nie spanikował chyba tylko dlatego, że osobą, którą miał przed sobą, był właśnie Minhyun. Nikt inny. Nikt, przed kim musiałby się tłumaczyć; czyjej reakcji miałby się obawiać; nie ktoś przed kim przyszłoby mu zalać się wstydem.
Był po prostu on. Tylko i aż. I jiyoung chyba nigdy wcześniej nie był za to tak bardzo wdzięczny.
— Och — gdy dotarł do niego w pełni sens wypowiedzi przyjaciela, zareagował odruchowo, zupełnie bez udziału świadomości, ale zaskoczenie i… chyba również radość uderzyły w niego tak nieoczekiwanie, że jakiekolwiek przemyślane działanie, było czymś, co wykraczało poza jego aktualne możliwości. Trudno byłoby to nawet ukryć. — Naprawdę?!
Miał ochotę rzucić mu się na szyję, ponownie tego wieczoru, ale tym razem resztki zdrowego rozsądku zatrzymały go na odpowiednim miejscu. Przynajmniej na razie.
Jak mógł pytać o coś tak oczywistego? Oddałby wszystko, by ta niewinna propozycja nie była w sobie tak osamotniona.
— Chcę! Jasne, że chcę! — nie dbał teraz o to, że jego, pełen ekscytacji głos rozszedł się niemal po całym wnętrzu niewielkiej knajpki, powodując przy tym nieodwracalne przerwanie tej przyjemnej ciszy, która stanowiła do tej pory coś na wzór dziwnej kryjówki. Jiyoung nie potrafiłby powstrzymać reszty własnych reakcji, nawet gdyby chciał. Wymykało się to sprawnie jego wszelkiej kontroli, ale nie próbował z tym walczyć. Jeszcze nie teraz. Nie, kiedy tak wiele próśb i propozycji cisnęło mu się właśnie na usta. — Jeśli masz ochotę to… za tydzień…
Zatrzymał się nagle w połowie kolejnego zdania, nie będąc do końca pewnym, czy propozycja, która miała za moment paść, nie była przypadkiem taką rzuconą zbyt szybko, na wyrost. Bił się z myślami jednak tylko kilka sekund (i tak nieprzyjemnie się dłużących), bo ostatecznie potrzeba, by mieć Minhyuna znów tak blisko siebie, jak to tylko możliwe, wygrała ze wszystkimi innymi obawami. Nie pierwszy raz zresztą. Kogo próbował w ogóle oszukać?
— Mam swój pierwszy, poważniejszy występ. W szkole. Szykowaliśmy wszystko przez ostatni miesiąc. I… Mam jedno zaproszenie. — Zatrzymał spojrzenie na własnych dłoniach, które nerwowo złapały się brzegu niewielkiego, drewnianego stolika. Nagle poczuł się dziwnie odsłonięty. Gotowy na odmowę, która mimo tego, że stanowiłaby przecież coś zupełnie naturalnego, teraz wydawała się najgorszym z możliwych rozwiązań. Obawiał się tego tak bardzo, że wszystko inne straciło nagle na znaczeniu. — Przyjdziesz? Proszę.
J.
Jiyoung zawahał się przez ułamek sekundy. W innych okolicznościach nie przejąłby się tym za bardzo, ale teraz nie mógł być pewny, czy Minhyun potrafił jeszcze sprawnie wyłapać każdy, najmniejszy choćby grymas - nieznaczne skrzywienie, drgnięcie kącika ust albo brwi - które tak jawnie zdradzało to, że… coś było nie w porządku. Że mizerne wrażenia o posiadaniu kontroli, rozpływały się w powietrzu, jak para wydobywająca się z ust przy każdym oddechu w trakcie zimowego spaceru. Kiedy rozmowa wymykała się z torów bezpiecznej jasności, braku niedomówień; ukrytych znaczeń, Jiyoung czuł, że grunt osuwa mu się pod stopami. Tak naprawdę chyba nigdy nie czuł się w takich chwilach wystarczająco swobodnie, by czerpać z tych rozmówek podobną dawkę przyjemności, jaką mogli cieszyć się inni, znani mu, ludzie.
OdpowiedzUsuńZastanawiał się - pewnie za długo, by uznać to jeszcze za naturalne - czy w słowach Minhyuna kryła się jeszcze szczera ciekawość, dowcip czy może wyrzut. Patrzył na niego bez słowa, odruchowo wstrzymując oddech i prosił cicho w duchu, by każda z tych drobnych komplikacji, zniknęła jak najszybciej. Nie miał pojęcia, co dokładnie odpowiedziałby mu, gdyby pytanie okazało się tym zadanym na poważnie. Czy powinien zaprosić kogoś innego? Być może. Czy tym kimś powinna być właśnie ta osoba, która od pewnego czasu nieustannie zajmowała jego myśli, zapuszczając tam powoli korzenie, które plątały się ze sobą coraz mocniej i mocniej, uniemożliwiając Jiyoungowi skupienie się na czymkolwiek innym? Choć odpowiedź, która cisnęła mu się na usta, zdawała się być jedną z tych niepodważalnych, obawiał się wypowiedzieć jej głośno. Wszystko to wydawało się zbyt skomplikowane, by wyjaśnić to w jednej, krótkiej rozmowie. Oddałby wiele, by Tae przychodził na każdy z jego występów, a jednocześnie łapał się na tym, że gdy tylko gotował się do obdarowania go kolejnym z zaproszeń, język grzązł mu w gardle. Nie chciał tego wyjaśniać. Nie teraz, nie Minowi. Odetchnął więc pełną piersią dopiero wtedy, kiedy przyjaciel zapewnił go o własnym żarcie. Choć nawet wtedy miał wrażenie, że jego policzki zalały się tym zdradliwym rodzajem czerwieni, który pojawiał na nich nie tylko zbyt często, ale także zawsze wtedy, kiedy było to zupełnie niewskazane. Znowu to samo uczucie: nieuniknionego spóźnienia, nawet jeśli tylko o kilka sekund. Zupełnie tak jakby ktoś opowiadał historię, a on znał tylko co drugie, może nawet co trzecie słowo. I zawsze śmiał się o chwilę za późno, albo zbyt sztucznie, próbując ukryć to, jak łatwo przychodziło mu pogubienie się w czymś, co dla innych było tak proste i oczywiste.
— Nie jestem w to zbyt dobry — przypomniał cicho, próbując przywołać na twarz coś w rodzaju szczerego uśmiechu. — Mówiłem. Nic się nie zmieniło.
Wzruszył niedbale ramionami, chcąc kłamliwie ukazać to, że brak zrozumienia intencji przyjaciela, nie zrobił na nim większego wrażenia. Odwrócić jego uwagę, póki miał na to jeszcze szansę. Ratunek przyszedł bardzo szybko, ot w zwyczajnej propozycji spaceru, który pozwalał nie tylko na skierowanie myśli na ten bezpieczniejszy tor, ale także na przedłużenie wieczora w niewymuszony, lekki sposób. Nic więc dziwnego, że poderwał się z miejsca prawie natychmiast, również nieco zbyt gwałtownie i nie zastanawiając się, ruszył tuż za Minhyunem. Chociaż nigdy nie uważał się przecież za fana późnowieczornych spacerów. I nagle w jego głowie zamajaczyła pewna myśl - nic wielkiego. Codzienność dla ludzi takich jak Minhyun, którzy potrafili bez większego wysiłku przeskakiwać między przestrzeniami: kampus, kawiarnia, czyjś salon. Ale dla Jiyounga... to było coś więcej.
Nie chodziło o bałagan w mieszkaniu, choć miseczka po makaronie z wczoraj wciąż stała na stole, a wyprana pospiesznie bluza, suszyła się na krześle przy oknie. Nie chodziło o przestrzeń, choć ta była ciasna, nadal trochę obca - a o to, że to miejsce było jego ostatnią granicą. Jedynym fragmentem świata, gdzie nie musiał udawać, że wszystko rozumiał; że sobie radził.
Usuń— W zasadzie… pomyślałem o czymś — odezwał się, skutecznie odpędzając z głowy resztki niepewności. — Jest dość chłodno a ja mieszkam niedaleko. Może… chcesz wpaść?
J.