DANIELLE SONG
20 LAT — FROM NYC TO SEOUL — POWRÓT W RODZINNE STRONY — CÓRKA WPŁYWOWEGO, ZAMOŻNEGO POLITYKA SONG DA-YOUNA ORAZ EX PRIMABALERINY I WŁAŚCICIELKI PRYWATNEJ SZKOŁY BALETOWEJ, MITCHELLE LUTZ-SONG, ZWANĄ NOWOJORSKĄ KRÓLOWĄ LODU — BALETNICA — KOREA NATIONAL UNIVERSITY OF ARTS — INATAGRAM
O Nowym Jorku mówi cicho, jakby to było imię kogoś, za kim się tęskni. Za to o Seulu?
Nie wróciła tu — bo przecież nigdy tak naprawdę tu nie mieszkała. A jednak… to miejsce znało ją lepiej niż Nowy Jork kiedykolwiek potrafił. To miasto pachnie inaczej. Pachnie ryżem, deszczem i zieloną herbatą na dnie czarki. Pachnie dzieciństwem, którego nigdy tak naprawdę nie przeżyła. Smakuje najlepszymi wspomnieniami. To niczym sen na jawie.
Dorastała w świecie zbudowanym z perfekcji i zakazanych emocji, otulonym zapachem od Jacquesa. Z ciasnych baletowych kostiumów, zmęczonych dłoni i prób, które nigdy się nie kończyły, z doskonałości, która była obowiązkiem. Z ambitnych matek i milczących ojców.
Ale doskonałość zawsze dobrze wygląda tylko z daleka. Lśni równo, odbija światło, sprawia, że ludzie przystają na chwilę i patrzą z zachwytem. Ale wystarczy podejść bliżej. Przysunąć się, zmrużyć oczy. I wtedy widać to, czego miało nie być — drobne rysy, pęknięcia, miejsca, które już nigdy nie będą takie jak wcześniej.
W Danielle także coś się rozpadło. Jak lustro, które zsuwa się z krawędzi umywalki i tłucze o kafelki. Na pozór całe, ale każdy oddech odbija się w nim inaczej. Każdy ruch ma nowe załamanie. Lustro, które skleja się w całość, zasłaniając się perfekcyjnymi uśmiechami, wpływami pchającymi ją dalej, rozmowami w pozornie bezpiecznych czterech ścianach.
Chce wierzyć, że poszła dalej. Że przestała odmierzać dni powiadomieniami. Że noc nie zaczyna się od szukania znajomych inicjałów wśród obcych zdjęć. Że wieczorna rutyna to teraz kąpiel, pielęgnacja, joga – a nie scrollowanie do momentu, aż wszystko zaboli trochę mniej. Ale prawda jest taka, że czasem nawet perfekcyjnie ułożona układanka potrafi mieć szereg paskudnych wad i tajemnic zamiatanych pod miękki dywan.
말해줘, 나 다시 치유될 수 있을까?
Znajomy rytm towarzyszył mu ostatnie kilka miesięcy. Niezmiennie, z możnaby rzec wyuczoną precyzją, choć istniała z czystego przypadku. Nie było wręcz możliwości, aby go opuszczała, kiedy każdy dzień układał się niemalże w ten sam sposób – jeśli nie od nocy, to z samego rana zamykał za sobą drzwi studia, a przy słabym, kolorowym świetle siadał do jednego z szykowanych kawałków. Jeśli nie do tego, to do tworzonych projektów, aby dopasować się do wizji klienta, który oczekiwał jej dosłania najbliższej pod koniec tygodnia (był gotów zrobić to z kilkudniowym wyprzedzeniem).
OdpowiedzUsuńKiedyś siłą rzeczy musiał wyłamywać się ze schematu. Wychodził ze swojej bezpiecznej, acz tak zdradliwej przestrzeni wyciszonych ścian, aby stracić kilka godzin z nocy w dudniącym klubie i pochowanymi umiejętnie woreczkami strunowymi, które mógł podsuwać stałym klientom i niepokojąco chętnym studentom. I kiedyś bez zawahania się przyznałby, że to lubił – ciągły szum ludzi, zainteresowanie, jakie na siebie zwracał i zamieszanie, jakie pozostawiał przy podrzuconych substancjach i naturalnym opuszczeniu klubu, czy miejsca zdarzenia, nim ta niepożądana uwaga zdążyłaby na niego paść. Odnajdywał w tym element swobody i wolności, mimo podskórnego problemu, który co rusz o sobie przypominał w trakcie comiesięcznych, pospiesznych, a tak nieprzyjemnych spotkaniach z odpowiednimi osobami, by przekazać pieniądze i dostać kolejną, przytłaczającą część działki.
Teraz powoli zapominał dokładne odczucie wagi poszczególnych używek w dłoniach. Zapewne gdyby musiał, miałby problem z umiejętnym rozdzieleniem tabletek po odpowiednie ilości do woreczków, podobnie z przesypaniem idealnej wagi prochu do jednego z nich. Bo już nie musiał. Bo dług został zdjęty z jego barków, chociaż dalej nie potrafił uwierzyć w to, że na to zasłużył.
Mógł więc oddać się muzyce. Swojej pasji, na której tak mu kiedyś zależało; dalej zależało, mimo setki nieprzespanych nocy i pobazgranych kartek z tekstami, wręcz rozerwanymi przez zbyt mocny docisk ołówka nanoszącego poprawki. Bo i nawet te chwile były warte dumy, jaka zalewała jego ciało przy widzeniu swojego imienia przy kolejnym, wydanym albumie. Przy kolejnym, odbieranym telefonie od Hit Labu, pozwalającemu mu na pracę ze Stanów, mimo kilometrów i stref czasowych nieraz działających na ich niekorzyść.
Tak jak teraz, kiedy o czwartej nad ranem tkwił na zdalnej konferencji z dyrektorem kreatywnym i samym piosenkarzem. Ze zmęczonym, a szczerze zadowolonym uśmiechem, kiedy dźwięki gotowego utworu wybrzmiewały w akompaniamencie wyszykowanego teledysku
— …szum w Internecie jest już tak niesamowity, że premeria powinna być hitem — kolejna ciepła, acz krótkotrwała, radość zalewała jego ciało, na słowa głowy wytwórni i kiedy przelotnie ukazano ilość tworzonych artykułów i wiadomości fanów, podekscytowanych na wyjście albumu — Szczerze nie widzę możliwości, aby REMNANTS było czymkolwiek innym, niż hitem na naszym rynku.
Na koreańskim rynku, który z jednej strony znał przecież tak dobrze, a z drugiej sprawiał wrażenie kompletnie obcego terenu. Tego, który utknął w nieopisanym przez niego limbo wspomnień, do których z własnej woli wracał; które były z nim na co dzień przez rozsypane po pokoju pamiątki, z zewnątrz wyglądające na przypadkowe, nieopisane bibeloty. I nie był to pierwszy raz, kiedy coś tworzył właśnie pod tę widownie – od tego przecież zaczął.
A jednak od ostatniej kolaboracji z Hyerin; od nagrywek ugaszających jego pasję od samego środka, mimo włożonego zaangażowania i pasji, nie tknął go po raz kolejny. Przekonał wytwórnię na skupienie się na artystach ze Stanów; na rozwinięciu image’u Hit Labu po drugiej stronie świata, dzięki czemu mogliby zyskać większą popularność.
Nie dał rady wygrać z kolejną, niewinnie wypowiedzianą propozycją, idealnie wstrzeliwującą się w jego gusta. Mimo nerwów; mimo niepewności co do podejmowanych decyzji, zwyczajnie nie potrafił już jej odrzucić. Nawet jeśli otworzyły większość ran na nowo i budziły złudne nadzieje, które już dawno powinny przestać istnieć.
A które sprowadzały jego palce na klawiaturę laptopa, z którego ekranu śmiał mu się stary, opustoszały mail, oprócz pojedynczych, jednozdaniowych wiadomości, które towarzyszyły przesłanym zdjęciom z prostymi tytułami.
Usuńnamsan 🏢
pierwsza kolacja!!!!
idk jakieś wspólne głupoty dla dani :|
I w ich towarzystwie– ciągłej obecności, zerkającej sponad otworzonego pola na tekst, pisał. Bez celu. Bez konkretnego odbiorcy, a jedynie dla siebie samego, bo idiotycznie liczył na odczutą po tym ulgę, mimo kilkukrotnego zawieszenia palców nad klawiszami:
{ REMNANTS ma premierę za półtora tygodnia i nawet nie wiesz, jak mnie przeraża sama myśl, że znowu gdzieś tam ma widnieć moje imię…
Mówią, że będzie super. Nawet widniejemy już w trendach na Twitterze!!! Nawet głośniej niż z ostatnim albumem, z jakim pomagałem w NY. Może to i dobrze? Ważne, żeby spodobało się ludziom. I wytwórni. I mi.
Chociaż Twoja opinia zawsze była dla mnie najważniejsza|
Chociaż Twoja opinia zawsze była dla mnie na|
Chociaż Twoja opinia zawsze|
Chociaż wiadomo, że to sprzedaż głównie jest brana pod uwagę… mam nadzieję, że nie zaśpię na pierwszy music show, bo trochę wtopa po tylu miesiącach pracy :/// Znowu nie jadłem z trzy dni, nie bądź zła, nadrobię to teraz, obiecuję. Przynajmniej spróbuję.
i mam nadzieję, że album ci się spodoba, chociaż trochę.
Gi. }
Mimo niemocy po uderzeniu świadomości, że nie powinien tego robić, a i tak jedyne, na co było go stać, to zostawić mail w roboczych, bo nie potrafił wykasować zapisanych, choć tak banalnych słów.
Namgi
Kontemplował usunięcie maila niemalże od razu. Zapisana, pod żadnym kątem nieprzemyślana wiadomość patrzyła się prosto na niego – gdyby mogła, z pogardą. Poszczególne słowa uświadamiały, jak żałosny był to pomysł i zachowanie, nad którym nawet nie zdołał zapanować. Rozsądek starał się przebić i uświadomić mu, że nawet jeśli mail pozostawał nieaktywny ostatnimi czasy, tak dalej był dostępny dla ich obu, a zostawiona wiadomość mogła wyrządzić jedynie krzywd.
OdpowiedzUsuńAle jej nie usunął. Nie mógł. Nie potrafił, bo mieszanka ulgi i wzmocnionego ścisku w żołądku zbyt intensywnie wygłuszała myśli. Bo palce zbyt mocno drżały nad touchpadem i nie pozwalały na zaznaczenie niewysłanego maila, aby ostatecznie się go pozbyć. Bo jedynie, co był w stanie zrobić, to zamknąć laptopa i odsunąć go na bok biurka i wrócić do pracy, której jak na złość miał mniej, niż zwykle.
Starał się więc zatracić w najprostszych dla siebie czynnościach, jak edytowanie przyszykowanych kiedyś utworów, gotowych do prezentacji, czy zwykłego zaproponowania ich jednemu z klientów, jeśli odpowiadałyby szukanemu brzmieniu. Coś, co może i nie wymagało od niego wiele, a jednak skutecznie zajmowało mu myśli; pozwalało skupić się niemalże w całości na czymś innym, niż obudzona w środku burza emocji i wir przemyśleń, których w ogóle nie powinien był do siebie dopuszczać.
Starał się. Trzy miesiące naprawdę próbował odepchnąć niepotrzebne powroty do wspomnień i zatracenie się w tęsknocie, jaka nie ustępowała nawet na kilka minut w ciągu dnia, jeśli nie był czymś zajęty. I dawał radę. Przynajmniej z zewnątrz. Nie mówił o Danielle. Nie nawiązywał, nawet w ten podprogowy sposób. Nawet Hit Lab nie poruszał tematu – może wiedzieli, może zwyczajnie nie było takiej potrzeby, skoro dawał z siebie wszystko, aby zapewnić ich w tym, że nie znalazł się tam ze względu na kontakty (czy raczej zbyt dobre serce dziewczyny). Nie miał więc nawet powodów, aby do tego wracać. Więc tego nie robił, nie publicznie.
Bo późnymi wieczorami nie potrafił odwrócić wzroku od pamiątki z Namsan, czy jednej z szuflad, w której dalej tkwiło przeklęte pudełko. Nie potrafił zdjąć bransoletki, chociaż zapewne powinien, mimo dbania o nią lepiej, niż o samego siebie, bo codzienne noszenie i tak odbijało się na jej stanie. Pozwalała mu jednak zachować cząstkę przeszłości tuż przy sobie. Nawet pod samą postacią samotnego istnienia na jego nadgarstku, aniżeli w towarzystwie tej drugiej. Tej, którą oddał Dani. Tej, która równie dobrze mogła teraz znajdować się w przypadkowym śmietniku, lecz w jego głowie wisiała zbyt luźno na nadgarstku dziewczyny lub leżała skryta przed niechcianymi spojrzeniami, lecz dalej w bezpiecznej przestrzeni przytulnego pokoju.
Potrafił godzinami snuć przeróżne scenariusze, gdyby nie możliwość przelewania emocji na papier. Teksty piosenek, które dla kogoś z zewnątrz były kolejnym, muzycznym wytworem, za którym nie musiało nic stać, a w rzeczywistości były pośrednim uzewnętrznieniem się tekściarza. Melodie, które kojarzyły mu się z poszczególnymi wspomnieniami, a teraz mogły przybierać bardziej fizyczną formę, mimo rozmazanych szczegółów w jego pamięci.
Starał się robić dokładnie to, kiedy doszlifowywał jeden ze starszych utworów, mimo że w teorii ten tego nie potrzebował. Doszukiwał się błędów tam, gdzie ich nie było, byleby zająć czymś swoją głowę. I działało. Zafiksował się na tempie; na płynności melodii, aby w żadnym z momentów nie wydawała się zbyt nienaturalna i wymuszona. Przez ulotny moment miał wrażenie, jakby wpadł w idealny rytm, który nie dopuściłby do siebie żadnego, wadzącego bodźca.
UsuńDopóki wibracja telefonu mimowolnie nie ściągnęła spojrzenia na podświetlony ekran. Dopóki nie pokusił się na to, aby sięgnąć po urządzenie i po przeczytaniu nowego SMS’a odruchowo nie przejść do maili. Dopóki w twarz nie śmiało mu się wymowna dwójka przy wersjach roboczych, chociaż był przekonany, że przed jego wiadomością nie znajdowało się tam nic więcej.
Dopóki rozedrganie palców i intensywny skręt żołądka nie pozwoliły mu na sprawdzenie tego, co się tam znajdowało, bo za bardzo się obawiał.
Gi