BANG HAEIN
방해인
Lotnisko Incheon było jak zawsze uprzejme i beznamiętne. Hae-in
miała na sobie czarną, męską bluzę z kapturem, biały T-shirt, jeansy i
najzwyklejszy plecak przewieszony przez ramię. Głowę skrywała pod czapką, a
włosy miała związane w luźny koczek. Wciągnęła kaptur bluzy głębiej na czoło i
zsunęła rękawy na dłonie, by jeszcze mniej rzucać się w oczy. Z daleka mogła
uchodzić za kolejną podróżniczkę z biznesowej klasy, wysoką, smukłą, z lekko
opuszczoną głową. Zęczoną lotem.
Nikt nie zwrócił na nią większej uwagi. I właśnie o to jej
chodziło.
W Korei istniała tylko z nazwiska. Nigdy nie pokazano jej
twarzy w prasie, nigdy nie występowała publicznie. Dla świata była duchem. Jedyną
córką prezesa HYBE, o której krążyły tylko domysły.
Czarny konwój czekał na nią na płycie lotniska. Kilku
ochroniarzy zamknęło ją w kordonie tak zwinnie, że nikt nie zdążył się
przyjrzeć. Jeden paparazzi zrobił jej kilka zdjęć, polując na idola wracającego
z trasy koncertowej, ale Hae-in nie miała o tym pojęcia. Nie wiedziała, że
kilka godzin później te rozmazane kadry staną się pierwszą i ostatnią
wskazówką, że niewidzialna dziedziczka HYBE jest w Korei.
Trzy dni później siedziba HYBE pękała w szwach od
reporterów. Konferencja prasowa, na którą wezwano największe media w kraju,
była zapowiedziana jako historyczna. Spekulowano o nowym globalnym
projekcie, przejęciach, zmianach w zarządzie.
Nikt się nie spodziewał tego, co miało nastąpić.
Bang Hae-in stała w cieniu sceny z dłońmi splecionymi tak
mocno, że aż bolały. Ojciec, Bang Si-hyuk, wyszedł na środek z typową dla
siebie pewnością. Mówił powoli, wyważonym tonem, który przez dekady wygrywał
wojny medialne i budował imperium.
– HYBE osiągnęło pozycję, jakiej nikt wcześniej nie zdobył.
Ale każde imperium musi myśleć o przyszłości – przerwał na moment, by spojrzeć
w kierunku siedzących w pierwszym rzędzie członków zarządu oraz Bang Hae-in. – Dlatego
dziś chciałbym przedstawić światu moją następczynię.
– Bang Hae-in... – Ojciec wypowiedział. Nie musiał
wspominać, kim dla niego jest, wszyscy domyślili się w sekundę. Nepo-baby.
– Od dziś oficjalnie wchodzi do zarządu HYBE jako moja zastępczyni…
Reflektory odnalazły ją w sekundę.
Hae-in wyszła na scenę tak, jak uczono ją chodzić w szkole z
internatem w Szwajcarii, do której ojciec wysłał ją gdy miała zaledwie
dwanaście lat. Prosto, pewnie, choć serce waliło jej jak szalone. Ubrana w
prosty, czarny garnitur, wyglądała jak ktoś, kto od zawsze należał do tego
świata. Patrzyła prosto przed siebie, choć wiedziała, że oczy wszystkich —
dziennikarzy, inwestorów, przypadkowych widzów online — są utkwione właśnie w
niej.
Na ekranie za nią pojawiło się jej nazwisko. Jej twarz. Jej
historia, zredagowana i zatwierdzona przez dział PR.
– Córka prezesa?! Dlaczego nigdy wcześniej jej nie pokazano? Czy to prawda, że przez lata mieszkała za granicą?
Hae-in widziała tylko światło lamp błyskowych i rzędy kamer. Wiedziała, że nie ma już odwrotu. Wystarczyło jedno oficjalne wystąpienie, by stała się kimś, kogo każdy w Korei będzie chciał poznać… lub zniszczyć.
#MaxfieldLeo_BangHaein
Jeszcze tego samego wieczoru jej imię zajmowało pierwsze
miejsce we wszystkich wyszukiwarkach. Portale społecznościowe zapełniały się
artykułami, które próbowały ułożyć w całość strzępy informacji. Ktoś wydobył
stare, niewyraźne zdjęcia z lotniska. Ktoś inny przypomniał plotki sprzed pięciu
lat o jej rzekomej relacji z topowym idolem HYBE – JUN-em z AUREA. Ktoś udowadniał, że łączyło ją coś więcej z kierowcą F1, Leo Maxfieldem.
Nagłówek jednego z najpopularniejszych portali głosił: Kim
jest Bang Hae-in – tajemnicza córka, która ma przejąć HYBE?
W kraju zaczynało się właśnie medialne szaleństwo. Nie mogła już zniknąć. Stała się najgorętszym nazwiskiem w Korei Południowej...
[Cześć! Ja tę panią podglądałam jeszcze w roboczych, i na wstępie muszę przyznać, że to tytuł karty tak przyciągnął moją uwagę. Kiedy tylko myślałam, że obsesja na punkcie soundtracku Kpop demon hunters mi przeszła, zobaczyłam Twoją panią (oraz pana Caffki; będę tę dwójkę uważnie obserwować) w roboczych, i obsesja od razu wróciła. XD
OdpowiedzUsuńCiekawy kierunek wybrałaś, stawiając ją przed światłem reflektorów tak nagle, po życiu w ukryciu. Ciekawa jestem, jak Hae-in sobie z tym poradzi. Dodatkowo: HYBE! Spora odpowiedzialność, ale jestem pewna, że Hae-in jest porządnie przygotowana do swojej roli.
Mnie jeszcze oficjalnie nie ma, ale jak już się z moją postacią pojawię, to z chęcią pokombinowałabym coś tobą. Seokjin jeszcze do niedawna należał do popularnej kpopowej grupy (nie precyzowałam, pod jaką wytwórnią, więc tutaj też można by było pokombinować, jakbyś miała chęć), teraz jeszcze nowej wytwórni nie znalazł, ale cały czas w tym świecie się obraca.
Baw się z nią dobrze, namieszajcie nam tutaj!]
wyglądający z roboczych Ryu Seokjin
[Oficjalnie witamy Bang Haein na pokładzie! 🖤
OdpowiedzUsuńZ taką parką postaci na pewno będziesz miała pełne ręce roboty, bo coś czuję, że Plotkara na pewno nie da im spokoju. Ale kto by się temu dziwił! Hain to naprawdę intrygująca postać i jak wiadomo dziedziczki prężnie działających imperiów nie mają łatwo z wysoko zawieszonymi poprzeczkami przez poprzedników oraz oczekiwaniami. Ciekawe też jest powołanie do blogowego życia twór, który rzeczywiście istnieje w realnym świecie - HYBE jest tutaj, chyba wszystkim, doskonale znany :D
Bawcie się dobrze! Czekam na więcej historii (i ploteczek) z życia Haein ;) ]
Soyoung / Danielle
Brama jednostki wojskowej otworzyła się powoli z głośnym jękiem, który przeciął poranne powietrze. Choi Min-jun stał na granicy dwóch, tak dobrze znanych mu, światów, z torbą przewieszoną przez ramię. Jeden z nich miał w końcu zniknąć na dobre, a on nie miał zamiaru do niego wracać. Choć formalnie Korea Południowa wciąż była w stanie wojny z Koreą Północną, nikt nie szykował się na pójście na front. Min-jun odbył swoje osiemnaście miesięcy i ochoczo odwiesi swój mundur do szafy. Dzisiaj miał mieć go ubranego po raz ostatni.
OdpowiedzUsuńZanim jeszcze zdążył przekroczyć linię bramy, usłyszał znajomy dźwięk szelestu papierowych transparentów, podekscytowanych okrzyków, a potem migawek aparatów. Pod ogrodzeniem czekał tłum. Większy, niż się spodziewał.
Dziesiątki fanów z banerami „Welcome Back, JUN!”, „We’ve waited for you!” i „AUREA ♡ Forever”. Niektórzy owinięci w pledy, z kubkami kawy trzymanymi w zmarzniętych dłoniach. Część z nich zaczęła płakać na jego widok. Inni robili zdjęcia, krzyczeli jego imię przez łzy, jakby powrót JUN-a był największym wydarzeniem w ich życiu.
Za nimi, w ciasnym półokręgu, ustawiły się media. Reporterzy z mikrofonami, kamery na wysięgnikach, błyskające nieustannie flesze.
– JUN-ssi! Jak się pan czuje?!
– Na kiedy AUREA planuje comeback?
– Czy widział pan konferencję HYBE?
– Czy skomentuje pan ujawnienie dziedziczki?!
Pytania przecinały powietrze jak ostrza. Min-jun przywołał na twarz delikatny, kontrolowany uśmiech. Zrobił kilka kroków w stronę ogrodzenia i skłonił się nisko, tak, jak uczyli go jeszcze przed debiutem.
– Dziękuję, że przyszliście – powiedział spokojnie, jakby nie czuł, jak serce wali mu o żebra. – Dobrze być z powrotem i widzieć swoich fanów. – Na twarzy Min-juna pojawił się cień prawdziwego uśmiechu. Nie tego scenicznego, wygładzonego przez lata praktyki, ale nieśmiałego, niemal wzruszonego. – Naprawdę… dużo to dla mnie znaczy. Wiem, że czekaliście na mnie... Przepraszam, że tak długo milczałem. W wojsku… człowiek ma sporo czasu na myślenie – głos zadrżał mu delikatnie, ale natychmiast go opanował. – Myślałem o muzyce. O zespole. O was. - Zrobił krótką pauzę. - I obiecuję, że wrócimy. Że AUREA wróci. Mocniejsza niż kiedykolwiek.
Tłum zawył z radości, a niektórzy zaczęli skandować jego imię. Flesze rozbłysły z nową siłą. W oczach kilku reporterek pojawił się błysk, już miały gotowy cytaty do nagłówków najnowszych artykułów.
Min-jun spojrzał jeszcze raz na fanów i skinął głową.
– Dziękuję – powtórzył. – Naprawdę dziękuję.
Zanim zdążył zrobić krok w bok, by podejść bliżej barierek, czyjaś ręka chwyciła go za ramię.
– Hyung, chodź – powiedział manager Jung półgłosem, ale zdecydowanie. – Musimy już iść.
– Jeszcze chwila – mruknął JUN, wciąż patrząc na fanów.
– Nie. Teraz. – Jung był niezwykle stanowczy, inny niż zwykle. Zbyt spięty. Zbyt pośpieszny. Min-jun odwrócił głowę i zmarszczył brwi.
– Coś się stało?
– W aucie. Powiem ci wszystko w aucie.
Nie było czasu na dyskusje. Jung już prowadził go w stronę czarnego vana, który stał zaparkowany kilkanaście metrów dalej. W tle fani wciąż krzyczeli jego imię, a dziennikarze zadawali kolejne pytania – coraz głośniej, coraz bardziej chaotycznie.
– Czy słyszał pan, co ogłosił prezes Bang?!
– To prawda, że dziedziczka HYBE wróciła do Korei?!
– JUN-ssi, czy to ona pojawiła się w Pana życiu, zanim wstąpił Pan do wojska?!
Min-jun zatrzymał się na moment przy otwartych drzwiach auta, zdezorientowany.
– O czym oni mówią? – spytał cicho, spoglądając na Junga.
– Siadaj. I nie wkurzaj się. – Jung westchnął kręcąc zrezygnowany głową.
Drzwi zatrzasnęły się z cichym kliknięciem, a samochód ruszył. Flesze wciąż błyskały za szybami. Min-jun czuł, jak adrenalina rozlewa mu się po ciele.
– Dobra – powiedział ostro. – Co się, do cholery, dzieje?
Manager wyjął telefon i podał mu go bez słowa. Na ekranie wyświetlał się tytuł transmisji na żywo:
Usuń[LIVE] Konferencja prasowa HYBE – Prezes Bang Si-hyuk ogłasza następczynię.
Ekran telefonu zadrżał lekko w jego dłoni, kiedy kliknął „play”. Obraz na chwilę się zamazał, a potem wyostrzył, ukazując znajomą scenę: główna sala konferencyjna HYBE, zastawiona rzędami krzeseł, reflektorami, mikrofonami z logotypami największych stacji. Widział to miejsce setki razy. To tam debiutował, to tam podpisywano pierwszy kontrakt AUREA. Ale tego dnia nie chodziło o zespół. Ani o muzykę. Chodziło o nią. O Bang Hae-in, kobietę, którą widzi za każdym razem gdy zamyka oczy…
Na scenie stał Bang Si-hyuk. Spokojny. Jak zwykle wyważony, z tą swoją nonszalancką pewnością, która bardziej przypominała cichy rozkaz niż zaproszenie do rozmowy. Mówił o przyszłości. O pokoleniach. O dziedzictwie. I wtedy padły te słowa:
– Dlatego dziś chciałbym przedstawić światu moją następczynię.
Reflektory przesunęły się i zatrzymały w jednym punkcie. I wtedy wyszła ona. Bang Hae-in ubrana w czarny garnitur. Włosy gładko związane. Twarz, którą znał lepiej, niż powinien, choć nie widział jej od lat. Szła pewnym krokiem, takim, jakim chodziła zawsze, gdy chciała udawać, że nie przejmuje się tym, co dzieje się dookoła niej.
– Bang Hae-in – mówił dalej jej ojciec. – Od dziś oficjalnie wchodzi do zarządu HYBE jako moja zastępczyni.
Min-jun siedział nieruchomo, jakby zamarł. W Sali konferencyjnej nastała cisza, a po chwili rozbrzmiał huk błysków aparatów. Głosy przekrzykujących się dziennikarzy.
W samochodzie panowała całkowita cisza. Nawet Jung nie oddychał głośniej. Min-jun patrzył tylko na ekran. Na jej twarz. Na jej oczy. Jakby zobaczył ducha.
Telefon zadrżał w jego dłoni jeszcze raz. Spojrzał na Junga.
– Kiedy to się stało? – zapytał cicho.
– Dziś rano – odpowiedział menadżer, jakby mówił coś banalnego. – W tym samym czasie, kiedy wychodziłeś z jednostki. Cały kraj już o tym mówi.
Min-jun opadł głębiej w fotel. Odchylił głowę i przymknął oczy. „Bang Hae-in wróciła.”
To jedno zdanie brzmiało jak wyrok. Wiedział już, że nic nie będzie takie jak przedtem. Nie jego powrót. Nie comeback AUREA. Nie życie.
JUN
Wejście do siedziby HYBE było jak przekroczenie granicy, której Min-jun się bał. Czekał na swój powrót z niecierpliwością, z wielką ekscytacją, a jednocześnie przez ostatnie miesiące towarzyszył temu niepokój, który ściskał żołądek. Marmurowe płyty błyszczały tak samo, jak w dniu jego debiutu, idealnie wypolerowane podłogi odbijały jego sylwetkę gdy stawiał każdy kolejny krok. To było jak deja vu. Tuż obok recepcji wciąż stała ta sama kanapa, na której kiedyś siedział z chłopakami z AUREA, czekając, aż ktoś z PR przyniesie im harmonogram koncertów. Na jednym z ekranów zawieszonych pod sufitem mignęły znajome kadry starej kampanii reklamowej zespołu. On sam, uśmiechnięty, jeszcze bez ciężaru odpowiedzialności w oczach, szczęśliwy, że w końcu po latach cholernie ciężkiej harówki, dopięli swego. Tak patrzył na świat wtedy. Tak patrzył też na nią.
OdpowiedzUsuńKiedyś.
Teraz ruszył w stronę wind, czując na sobie spojrzenia pracowników. Doszedł do zamykających się drzwi i jeszcze zdążył je przytrzymać ręką. Rozsunęły się i pierwsze, co zobaczył to Hae-in, która stała przy lewej ścianie, wyprostowana, w czarnym garniturze, z włosami związanymi w gładki kucyk. Jej twarz była tak spokojna, jak w chwili, gdy widział ją po raz ostatni. A może spokojniejsza, jakby przez te lata wyćwiczyła się w ukrywaniu wszystkiego, co czuje jej serce. Wiedział, że w jej wnętrzu musiała toczyć się bezlitosna walka. Hae-in nigdy tego nie chciała. Nazwiska, medialnego szumu, brzemienia, które niosła od małego, stanowiska. Hybe było wszystkim, co nienawidziła od najmłodszych lat. Klatką, w której czuła się jak uwięziony ptak. Wielokrotnie opowiadała mu o tym, że wolałaby żyć, jak normalny obywatel Korei, w swoim kraju, między Koreańczykami, bez szkół w Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, czy pustego i zimnego loftu w samym sercu Nowego Jorku. Oddałaby wszystko, by tylko być kimś „przeciętnym”…
A teraz była tutaj, oficjalnie zasiadała w zarządzie firmy, która stworzyła JUN-a i AUREA. Ich spojrzenia spotkały się w momencie, gdy przekraczał próg windy, i przez ułamek sekundy miał wrażenie, że czas staje. Poczuł jak rozlewa się znajome, bolesne ciepło pod żebrami, które przez dwa ostatnie lata próbował w sobie bezskutecznie zabić.
Drzwi zamknęły się za nim, a kabina ruszyła w górę. Cyfry na panelu przesuwały się powoli, każda sekunda rozciągała się w nieskończoność. Zapach jej perfum, ten sam, który kiedyś zostawał na jego ubraniach, uderzył go mocniej niż jakiekolwiek wspomnienie. Chciał coś powiedzieć, zapytać, czy w ogóle pamięta, jak to było. Ale słowa nie przechodziły mu przez gardło.
Wróciła do niego jedynie tamta noc.
UsuńStali naprzeciwko siebie w jej nowojorskim apartamencie, deszcz bębnił o szyby, za którymi rozlegał się szum metropolii. Kilka godzin wcześniej stał na scenie, oświetlony tysiącami fleszy, słysząc, jak tłum skanduje jego imię. Adrenalina wciąż buzowała mu w żyłach, ale zamiast świętować z resztą zespołu, rzucił wszystko i pojechał tutaj, do niej. Do kobiety, którą kochał tak, że ten ciężar był momentami nie do uniesienia. Tak bardzo, że bolał go fakt, że Hae-in stara się żyć swoim życiem, z dala od Seulu, od niego. Chciał dla niej, jak najlepiej. Ale według niego, to on był tym, co mogło ją najlepszego spotkać.
– Nie rozumiesz, Min-jun! – jej głos był ostry, ale drżał. – To nie jest tylko o nas. To o tym, co się stanie, jeśli ktoś się dowie…
– Nie obchodzi mnie, co się stanie! – warknął, robiąc krok w jej stronę. – To my. My jesteśmy ważni, Hae-in. Nie oni, nie twój ojciec, nie cały ten cholerny zarząd, nie moja kariera.
– Mówisz tak teraz, bo za chwilę znikniesz na prawie dwa lata! A co się stanie jak wrócisz? Znowu będę problemem do ukrycia? Znowu będziemy wysłuchiwać, że pod żadnym pozorem nie możemy się razem spotykać, bo stracisz fanów? JUN czy ty czytałeś, co podpisałeś? W twoim kontrakcie jest cholerny zapis, że będziesz zmuszony do opuszczenia zespołu, jeżeli jeszcze raz się do mnie zbliżysz! Mój ojciec nie będzie się zastanawiać, zniszczy twoją karierę…
- Cholera, Hae-in! – Jego ręce drgnęły, jakby miał nią potrząsnąć, jakby to mogło strząsnąć z niej cały ten strach i nieufność. Ale zatrzymał się w pół ruchu. Patrzył w jej oczy, które kiedyś były bezpiecznym miejscem, w którym się skrywał, ale teraz były jedynie polem minowym. W tej sekundzie zrozumiał, że nie walczą już tylko o to, czy mogą być razem. Walczą o to, czy którekolwiek z nich jest gotowe zaryzykować wszystko.
I już wtedy wiedział, że Hae-in nie będzie na niego czekać, gdy wyjdzie ze służby wojskowej.
Teraz, w windzie, widział w jej oczach cień tamtej nocy. Albo tylko mu się wydawało. Kątem oka dostrzegł, jak jej spojrzenie przesuwa się po jego odbiciu w lustrze. Może chciała coś powiedzieć. Może nie. Piętro 29 rozbłysło na wyświetlaczu. Ruszyła pierwsza, a on w odruchu, którego nie potrafił powstrzymać, wyciągnął rękę i dotknął jej dłoni. Skóra była znajoma, tak bardzo, że aż zabolało. Przez sekundę czuł, jakby czas się cofnął. Ale puścił, zawstydzony swoim impulsem. Nie czekała na wyjaśnienia. Rozumiała.
Korytarz był długi, jasny i pełen ciszy, w której słyszał tylko echo swojego kroku i jej obcasów. Na końcu czekały ciężkie, podwójne drzwi sali zarządu. Wiedział, że kiedy je przekroczą, każde z nich znowu wejdzie w rolę, którą musi odegrać. Weszli do środka razem, ale w oczach innych wyglądali jak dwie zupełnie osobne osoby. PR-owcy, sekretarka prezesa, dyrektor operacyjny. Wszyscy obserwowali ich bacznie, gotowi w razie potrzeby ugasić choćby cień iskry, która mogłaby wzniecić plotki.
I wtedy ona odezwała się pierwsza.
– Witaj w domu, JUN-ssi. Korea czekała…
Jej ton był chłodny, profesjonalny. Ale Min-jun znał go zbyt dobrze, żeby się pomylić. W środku tej wypowiedzi było coś, co należało tylko do niego. I wtedy po raz pierwszy od wyjścia z wojska poczuł, że to nie jest zwykły powrót. To będzie wojna na którą przyszedł nieprzygotowany. Pracownicy zaklaskali w dłonie, wymienili uśmiechy i pogratulowali Hae-in objęcia stanowiska. Sekundę później przez drzwi przeszedł sam Bang Si-hyuk, który powitał go mocnym uściskiem dłoni i poklepaniem po plecach.
UsuńOd razu przeszli do działania. Zespół PR rozkładał już slajdy: „Narracja/ryzyka/strategie”. Hashtagi: #HYBESuccessor, #JUNisBack, #AUREA2025. Ktoś mówił o nepotyzmie, ktoś o prewencji kryzysu. On patrzył na Hae-in, która siedziała na czele stołu, prosto, ubrana nie w czarny garnitur, a zbroję. Wsunął dłonie pod blat, jakby chciał ukryć sygnet na palcu, który wręczyła mu na pierwszej potajemnej randce. Złapał go i unieruchomił. Odchrząknął, kiedy dyrektor operacyjny po raz pierwszy od początku spotkania spojrzał prosto w niego:
– JUN-ssi, za dwa tygodnie teaser. Za miesiąc pre-release. Codziennie od szóstej rano masz nagrywki w Gangnam do „The Fifth Protocol”. Harmonogram jest napięty. Prosimy o zero rozproszeń.
Zero rozproszeń. Taaa, jasne.
Min-jun kiwnął głową, zanim zdążył się powstrzymać, popatrzył na Hae-in. Nie uciekła wzrokiem. Przez ułamek sekundy coś w jej oczach mignęło. Było w tym „rozumiemy się” i „nie możemy”.
Zacisnął palce na krawędzi stołu, czując pod opuszkami drewno. W żołądku osiadł mu ciężar, mieszanka lęku, adrenaliny i czegoś, co przypominało nadzieję, w którą nie wypada wierzyć. Zrozumiał, że jego comeback nie będzie tylko sekwencją treningów i kamer. Będzie próbą przejścia przez ten budynek i to życie, nie detonując tykającej bomby, którą byli.
Now I realized the fate that I devoted my life to. How could I forget? 💔
Min-jun siedział wyprostowany. Z jednej strony chciał wyglądać na opanowanego, profesjonalnego lidera zespołu, który wraca po służbie wojskowej i jest gotów na każdy plan, każdą próbę, każde wyzwanie. Z drugiej strony czuł pod powierzchnią coś, czego nie potrafił zdusić: świadomość, że dwa krzesła obok siedzi ktoś, kto znał go lepiej niż ktokolwiek na tej sali. Ktoś, na kogo nie ma prawa już nawet spojrzeć, bo życie nigdy nie było #TeamJUNIN i od samego początku ich relacji próbowało ich rozdzielić. W końcu CEO i główny udziałowiec Hybe Corporation znalazł na to sposób.
OdpowiedzUsuńSłuchał PR-owca, dyrektora operacyjnego, Si-hyuka i wszystko składało się w plan, który miał sens, ale między zdaniami słyszał też inną narrację. Tę, w której każde „minimum” znaczyło „zamknijmy drzwi przed światem”, a każde „pełna kontrola” brzmiało jak „nie ufamy nikomu, nawet tobie”. Wiedział, że każdy obecny w sali konferencyjnej nie chce dopuścić, aby spekulacje na temat związku JUN-a i Hae-in jeszcze kiedykolwiek ujrzały światło dziennie. Wiedział, że dla wszystkich tu obecnych celem było by przeszłość między nim a Hae-in pozostała zamknięta w sejfie, do którego klucz dawno wyrzucono. Nie wiedział, czy Si-hyuk świadomie igrał z ogniem, wiedząc, że JUN nie wyzbył się uczuć do Hae-in, a jednak zdecydował się posadzić ją w zarządzie właśnie teraz. Może miał nadzieję, że wszyscy dorośli i pogodzili się z tym, co było. A może, co było bardziej prawdopodobne, liczył na to, że w odpowiednim momencie będzie mógł wykorzystać ich historię jako kolejny element układanki. Śmiały ruch. Min-jun czuł, że motyw prędzej czy później wypłynie na powierzchnię.
Gdy usłyszał słowa Hae-in. Choć jej głos był spokojny, stanowczy i pozbawiony choćby cienia zawahania, on słyszał więcej, znał ten ton z chwil, kiedy stawiała mur między sobą a resztą świata. Wiedział, że jej słowa chronią AUREA, ale też jego. I to sprawiało, że w gardle robiło mu się sucho. Obracał sygnet na palcu, starając się udawać, że to nawyk, a nie sposób na uziemienie myśli. To ona mu go dała, dawno temu, w czasach, gdy oboje myśleli, że można pogodzić wszystko: miłość, muzykę, własne ambicje i wolność od cudzych rąk zaciskających się na szyi. Teraz ten sam sygnet był jak przypomnienie, że świat potrafi zabrać wszystko w jednej chwili, a potem kazać ci grać dalej, jakbyś nic nie stracił. Spojrzał w jej stronę, choć wiedział, że nie odwzajemni spojrzenia. Nie po to, by zwrócić na siebie uwagę, chciał po prostu upewnić się, że naprawdę tam jest. Że to nie tylko cień z dawnych lat, sen w wojskowej pryczy, który nawiedzał go regularnie przez ostatnie dwa lata.
Prezentacja przesuwała się dalej. Slajdy z harmonogramem, blokami godzin na próby choreografii, terminy sesji zdjęciowych, listy stacji telewizyjnych i rozgłośni radiowych, z którymi podpisano wstępne umowy. Głosy mieszały się ze stukotem klawiatur asystentów, notujących każde istotne zdanie.
Min-jun kiwał głową w odpowiednich momentach, dopowiadał szczegóły, gdy pytano o gotowość zespołu. Czuł na sobie wyczekujący wzrok Si-hyuka, jakby oceniający, czy lider AUREA potrafi wrócić do gry w stu procentach, nie tylko jako artysta, ale i jako człowiek, który wie, jak trzymać w ryzach własne emocje. Gdy przyszło do omawiania planu komunikacji z fanami, Hae-in pochyliła się lekko nad stołem, opierając łokcie o blat. Mówiła o transparentności w granicach kontrolowanego przekazu, o tym, że fani muszą czuć się blisko, a jednocześnie daleko od prywatnego życia artystów. Każde jej słowo brzmiało jak szachowe posunięcie, przemyślane, chłodne, wyrachowane. W końcu była córką swojego ojca, właściciela imperium rozrywkowego i od małego „szkolono” ją do tej roli, w której odnalazła się od pierwszego dnia.
Gdy omawianie planu dobiegło końca, a asystenci zaczęli zbierać materiały ze stołu, Hae-in wstała pierwsza. Min-jun uniósł się z krzesła chwilę później. W tym momencie ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Nic nie powiedzieli, ale to wystarczyło, by przez jego głowę przeszło jedno, ostre jak szkło zdanie, że to dopiero początek. Wyszedł z sali kilka kroków za Hae-in. Wciąż rozmawiała z jednym z dyrektorów, przytakując głową, jakby każde jego zdanie było dla niej priorytetem.
UsuńAsystenci, dyrektorzy, PR-owcy, wszyscy rozeszli się do swoich biur, zostawiając ich na długim odcinku korytarza prawie samych. Słychać było tylko odległy szum klimatyzacji i echo kroków na marmurowej podłodze. JUN dogonił ją przy windzie. Zatrzymała się, wciskając przycisk przywołania, i w tej samej chwili kątem oka odnotowała jego obecność. Nie powiedziała nic, ale nie odeszła też krok dalej, by zwiększyć dystans. Winda nadjechała z miękkim dźwiękiem, a gdy drzwi się otworzyły, weszli oboje. Przez chwilę jechali w milczeniu.
- Spotkajmy się, Hae-in, proszę – wyszeptał w jej stronę.
Jej wzrok pozostał utkwiony w panelu z przyciskami, jakby odczytywała z niego kod. Ani drgnęła, choć jego głos zawisł między nimi w klaustrofobicznej przestrzeni windy.
You know you're my weakness…
JUN
Drzwi windy zatrzasnęły się przed jego oczami, a wraz z nimi odeszła Haein. Jej prosta sylwetka, zdecydowany krok, pewność, która zawsze raniła go najbardziej, bo wiedział, że w środku kosztuje ją o wiele więcej, niż pokazuje. Został sam w metalowej kabinie, a cisza wokół niego zdawała się potęgować echo jej słów. Opadł plecami na chłodną ścianę, pozwalając, by głowa przechyliła się w tył. Zacisnął powieki tak mocno, że pojawiły się pod nimi plamy światła. Wszystko w nim drżało, jakby jedno zdanie wystarczyło, by unieważnić cały ten czas, który odliczał w wojsku, dni i miesiące, w których jedyną rzeczą, która trzymała go przy zdrowych zmysłach, była myśl o niej. Nie o powrocie do kariery, a do prób odzyskania Haein.
OdpowiedzUsuń„To nie jest dobry moment.”
Im dłużej te słowa odbijały się w jego głowie, tym boleśniej wnikały głębiej, przypominając mu, że ich „moment” nigdy nie jest dobry. Nie był dobry wtedy, gdy zostawiali ich samych w pustych korytarzach Hybe; nie był dobry, gdy zakradali się do siebie po koncertach; nie był dobry, gdy leciał na drugi koniec świata, by choć na kilka dni żyć życiem, w które nikt nie ingerował, na ulicach Nowego Jorku. Nie był dobry, gdy żegnał się przed wojskiem, i nie był dobry teraz, kiedy wrócił.
Wysiadł kilka pięter niżej, ale nawet nie pamiętał, jak wyszedł z windy. Poruszał się mechanicznie. Skinienia głowy, uprzejme uśmiechy dla mijanych pracowników. Wszyscy oczekiwali od niego energii lidera, który właśnie wrócił, który ma nieść grupę na barkach. Wznieść na nowo na szczyt, być na ustach wszystkich fanów. On jednak czuł się, jakby nie był do tego zdolny.
W sali prób lustra odbijały cztery sylwetki mężczyzn tworzących zespół AUREA, poruszające się synchronicznie. Z głośników dudniła muzyka z ich ostatniej płyty, która została sprzedana w rekordowym nakładzie i pokryła się dwukrotnie platyną. JUN stał na przodzie, jak na lidera zespołu przystało. Podnosił ręce, robił kroki, ciało działało automatycznie, pamięcią mięśni, którą trenował przez lata. Ale każdy obrót, każdy wyrzut dłoni rozrywał go od środka, bo wiedział, że jego serce nie nadąża.
Usuń- Jeszcze raz od drugiego refrenu! - zawołał choreograf.
Zespół powtórzył, tancerze ruszyli znowu, a on poczuł, jak zgrzytają mu zęby. Nie potrafił znaleźć oddechu we właściwym miejscu, chociaż fizycznie nie był zmęczony. To nie ciało się buntowało, tylko głowa. Głos Hae-in wracał między każde uderzenie stopy o parkiet, wślizgiwał się w przerwy między wersami piosenki.
- JUN, jesteś z nami? - spytał Ji-hwan, ciężko dysząc.
Uniósł wzrok, zmuszając się do uśmiechu.
- Tak - Skinął głową. - Jeszcze raz, dam radę.
Kiedy muzyka znów uderzyła, JUN spojrzał w lustro. Zobaczył czterech mężczyzn, którzy mieli nieść na barkach comeback, odwrócić uwagę od wszystkich plotek, udowodnić, że AUREA jest silniejsza niż kiedykolwiek, pomimo ponad dwuletniej przerwy, w trakcie której wszyscy musieli odbyć obowiązkową służbę wojskową. Ale w tle, w odbiciu, zobaczył coś jeszcze: własne oczy, które rozpaczliwie próbowały utrzymać się na powierzchni.
Przy ostatnim takcie zatrzymał się sekundę za późno. Drobny błąd, którego nikt poza nim by nie zauważył. Ale on poczuł, jakby ta sekunda odsłoniła go całego, jakby wszyscy w sali mogli zobaczyć, że w środku ma dziurę zamiast serca, której nie potrafi zasłonić choreografią ani uśmiechem.
- Zróbmy przerwę - zarządził menedżer.
Chłopaki rozeszli się po butelki wody, ktoś padł na podłogę, ktoś inny żartował z ciężaru comebacku, ze służby wojskowej. Porównywali przeszkolenie do morderczych treningów, które musieli przejść nim wrócą na scenę. Min-jun usiadł pod lustrem, ręcznik przewiesił przez kark, a wzrok wbił w podłogę. Odkręcił butelkę wody i już chciał się napić, gdy telefon zawibrował w kieszeni dresu.
Emoji słońca. Haein.
Przez chwilę bał się sięgnąć. Jakby sam dotyk ekranu mógł spalić mu dłonie. Ale wyciągnął urządzenie i zobaczył trzy słowa, które sprawiły, że powietrze ugrzęzło mu w gardle.
Jutro, 22:30, w naszym miejscu.
Zacisnął palce na telefonie, chowając go natychmiast z powrotem, zanim ktoś zdążyłby zajrzeć przez ramię. Ale w środku poczuł, jak coś, co przez tygodnie było ciężarem, nagle zamienia się w nadzieję. Niepewną, kruchą jak szkło, ale wystarczającą, by jego serce na chwilę znów zabiło mocniej niż rytm w głośnikach.
„Ich miejsce” nie potrzebowało nazwy. To był dach wielopoziomowego parkingu nad niewielkim centrum w Hannam-dong. Pusty po 22:00, z niską barierką i widokiem na Namsan Tower. Kiedyś przychodzili tu, bo nikt nie zawracał sobie głowy tym miejscem, było opustoszałe przez całą noc. Zimne powietrze, metalowa barierka, lampy, które trzaskały światłem. I tylko odgłosy miasta, dochodzące z ulicy. Wjechał na dach schodami serwisowymi, jak dawniej. 22:15. Podszedł do barierki i oparł o nią dłonie, żeby uspokoić tremę, której nie czuł nawet przed największymi koncertami.
UsuńNie patrzył na zegarek. Patrzył na wjazd. Puste światło lamp rysowało prostokąty na betonie. Przesunął kciukiem po metalu sygnetu i pierwszy raz tego dnia pozwolił sobie pomyśleć wprost: „jeśli nie przyjdzie, to znaczy, że muszę odpuścić, uszanować jej decyzję”.
Chwilę po 22:30 usłyszał kroki. Najpierw echo, potem ciche, równe uderzenia obcasów o beton. Odwrócił się dopiero wtedy, gdy stanęła w świetle lampy. Czarne spodnie, prosta marynarka, włosy związane gładko. Ewidentnie przyjechała tu prosto z biura.
Przez moment stali naprzeciw siebie bez słowa, jakby próbowali zapamiętać swoje sylwetki od nowa. Miasto mrugało do nich światłami, Namsan świecił zielonym pierścieniem. Jun poczuł, że głos może go zawieść, więc zamiast słów zrobił krok w jej stronę.
- Nie chcę niczego komplikować -zaczął, ostrożnie, jakby każde słowo było szkłem. - Ale nie potrafię udawać, że nic się nie wydarzyło, kiedy stanęliśmy w tej windzie.
Milczała. W jej twarzy nie było ani ciepła, ani chłodu. Była praca. I coś pod nią. Jun zrobił jeszcze jeden krok, zatrzymując się kilka stóp od niej. Wiedział, że jeśli podejdzie bliżej, Hae-in się cofnie. Dlatego zostawił między nimi bezpieczną odległość.
- W wojsku… - zaczął, urywając na chwilę, bo głos ugrzązł mu w gardle. - Każdy dzień wyglądał tak samo. Pobudka, rozkazy, marsze. Najgorsze miesiące mojego życia. Wiesz, co trzymało mnie przy życiu? Nie koncerty, nie wizja powrotu na scenę. Ty. - Jego dłoń odnalazła sygnet na palcu, przekręcił go nerwowo. - Liczyłem dni, Hae-in. Mówiłem sobie: jeszcze trochę, jeszcze miesiąc, jeszcze tydzień… bo wyobrażałem sobie, że kiedy wrócę, będę miał choć jedną szansę, żeby spojrzeć ci w oczy i powiedzieć to, co teraz mówię. Że nie umiem bez ciebie żyć normalnie. — Uniósł wzrok, szukając jej spojrzenia, choć ona stała niewzruszona. - Próbowałem. Naprawdę próbowałem w to uwierzyć. Ale to kłamstwo. - Oddech urwał mu się w połowie zdania. Zrobił krótką pauzę, jakby czekał, aż echo jego wyznania odbije się od zimnych ścian parkingu. - Wiem, że masz swoje zasady. Wiem, że ojciec ma dla ciebie swój plan… - Głos miał już niższy, bardziej miękki, pełen rezygnacji. - Ale ja nie potrafię udawać, że jesteś tylko członkiem zarządu. Dla mnie zawsze będziesz kimś więcej. - Zacisnął dłonie na barierce, jakby w ten sposób trzymał się resztek kontroli.- Powiedz mi, Hae-in. Czy naprawdę mam nas odpuścić?
And I know it's long gone and that magic's not here no more
And I might be okay but I'm not fine at all
JUN
Jun poczuł, jak świat kurczy się do jednego punktu, do jej ust. Wszystko inne zniknęło: beton pod stopami, zimny metal barierki, szum nocnego Seulu, a nawet echo własnego oddechu. Była tylko ona. Jego Hae-in.
OdpowiedzUsuńJej smak był znajomy, a zarazem zupełnie nowy. Jak wspomnienie, które wraca po latach, ale przychodzi z nową siłą, bardziej natarczywe, bardziej intensywne. Jej oddech mieszał się z jego, a Jun miał wrażenie, że to nie jest tylko pocałunek, a krzyk, którego nigdy nie wypowiedziała. Krzyk za wszystkie noce, kiedy udawali obcych. Za wszystkie dni, kiedy mijali się na korytarzach, z obojętnością tak perfekcyjnie wyćwiczoną, że bolało bardziej niż kłótnie. Za dwa lata ciszy, kiedy nie mógł nawet sprawdzić, czy jeszcze pamięta, jak brzmi jego imię wypowiadane jej głosem.
Przyciągnął ją mocniej, na sekundę, na krótką wieczność. Tak, jakby w ten jeden pocałunek chciał wcisnąć wszystko, co kiedykolwiek czuł, całą swoją miłość, stratę, pragnienie i tęsknotę. Wiedział, że może być ostatni. Dlatego jego ramiona trzymały ją kurczowo, jakby puścić oznaczało zniknąć z jej życia na zawsze.
W środku płonął. To nie był ogień, który palił od zewnątrz, ale ten, który trawił go od środka, zamieniając każdy nerw w iskrę. Był głodny jej obecności w sposób, którego nie dało się wyrazić. Jak człowiek, który przez dwa lata tonął w ciszy i samotności, walcząc o każdy oddech, a teraz w końcu wypłynął na powierzchnię. Zaczerpnął powietrza, zaczerpnął Haein. Ona była jego powietrzem.
W tej chwili nie było kłamstw, kontraktów, kamer ani pozycji, które zajmowali w branży. Byli tylko oni. Minjun i Haein, jak wtedy, gdy pierwszy raz zabrała go na ten dach i pokazała mu widok na Namsan. Jak wtedy, gdy po raz pierwszy pozwoliła mu wejść do swojego świata. Jeśli to miało się skończyć, chciał, żeby skończyło się w ten sposób. Z jej ustami na swoich, z jej zapachem na nim, z tym ogniem, który rozpaliła i którego już nigdy nie uda mu się ugasić.
Słowa Haein, gdy mówiła o błędzie, rozdarły go od środka. Wbiły się głębiej niż jakikolwiek krzyk dowódcy, niż każdy huk strzałów, który słyszał w wojsku. Bo nie były prawdą. Wiedział to. Znał każdy odcień jej głosu, każdy drżenie, które ukrywała przed światem, a które zawsze zdradzało ją przed nim. Mogła grać zimną, zdystansowaną, mogła udawać, że jest tylko chłodną kalkulacją i rozsądkiem. Ale on pamiętał... I w tym pocałunku wszystko to, czym byli kiedyś, wróciło.
Czył, że oddycha za szybko, jakby przebiegł maraton. Nie wiedział, co zrobić z rękami, chciał je schować w kieszeniach bluzy, ale drżały. Chciał ją chwycić znowu, ale bał się, że wtedy ucieknie. Więc po prostu oparł się o barierkę, aby utrzymać pion, jakby to metal pod jego plecami miał powstrzymać go przed rozpadnięciem się na kawałki.
Nie widział już Seulu. Namsan mógłby zgasnąć, a on i tak nie zauważyłby różnicy. Świat wokół istniał tylko po to, żeby ich osadzić w tej jednej chwili.
„Kariera? Gówno prawda.” Co to znaczy comeback, single, zespół, harmonogram, kiedy serce waliło jak oszalałe, bo ona właśnie go pocałowała? Co to znaczy Hybe, Si-hyuk, dziesiątki ludzi z zarządu, skoro on czuł na ustach jej drżenie, a w piersi ciężar, który mówił: "to jest twoja szansa, nie spieprz jej drugi raz, Jun"?
Spojrzał na nią, wiedział, że wygląda jak ktoś, kto rozpadł się na jej oczach. Nie był liderem, nie był artystą, nie był chłopakiem z plakatów. Był tylko mężczyzną, który od dwóch lat żył ze złamanym sercem.
- Jeśli to był błąd… - wyszeptał, głos mu zadrżał. - To najpiękniejszy błąd, jaki kiedykolwiek popełniliśmy.
Każde słowo rwało mu gardło, jakby wydobywał je z najgłębszych zakamarków siebie. Chciał się uspokoić, musiał to zrobić. Oparł dłonie o barierkę, ściskając ją tak mocno, że kostki pobielały. Patrzył na nią jak człowiek, który stoi nad przepaścią i wie, że wystarczy jedno słowo, żeby zdecydowała, czy skoczą razem, czy zostawi go samego spadającego w dół.
Usuń- Powiedz mi, Haein… - zacisnął powieki na moment, a kiedy je otworzył, spojrzenie miał nagie, bez obrony, bez roli. - Czy naprawdę mam nas odpuścić? - powtórzył, licząc, że w końcu odpowie i zakończy jego męki.
W tej chwili wszystko się zatrzymało. Nie było Hybe, nie było comebacku, nie było jutra. Była tylko ona i odpowiedź, której mógł nigdy nie usłyszeć. Ale jeśli miał wybierać, to wolał zawalić cały świat, niż odpuścić ją jeszcze raz. Wciąż patrzył na nią. Widział ją, stojącą naprzeciwko niego, z chłodnym światłem lampy rozlewającym się po jej twarzy i wiedział, że dla świata była niezdobytą twierdzą. Ale dla niego… była domem, najcieplejszym wspomnieniem, jakie miał w sercu.
Wszystko, czym miał być: liderem, artystą, ikoną, rozpadało się w proch, gdy patrzył na nią. Nigdy nie pragnął aplauzu tak, jak pragnął jednego jej spojrzenia. Nigdy nie potrzebował sceny tak, jak potrzebował tego, by powiedziała mu, że nie ma odpuścić, że ma walczyć.
Jeśli powie „tak, odpuść”, zrobi to. Załamie się, ale zrobi. Bo kochał ją za mocno, żeby znów ciągnąć ją w dół. Ale jeśli choć raz, choć przez sekundę, pozwoli mu wierzyć, że jeszcze jest ich dwójka, to był gotów spalić wszystko. Zespół, kontrakty, własne nazwisko. Ba, całe Hybe Corporation z Si-hyukiem na czele i nie zawahałby się ani chwili…
On nights when the moon shines this bright
I cry out, hoping for someone to cover that lights
JUN
Jun miał wrażenie, że świat zamknął się w małej, ciasnej przestrzeni, w której istnieli tylko oni. Parking, czy huczące w oddali miasto się nie liczyło. Wszystko było tłem, odległym, nierealnym. Realna była tylko Haein. Jej obecność w jego ramionach, jej oddech na jego szyi, zapach, który wdarł się w jego płuca i zakotwiczył tam tak mocno, że nie był w stanie wypuścić powietrza bez jej imienia na końcu. Czuł jej włosy muskające jego policzek, pojedyncze pasmo, które wymknęło się z ciasnego upięcia i tańczyło w podmuchach wiatru. Ten drobiazg był jak uderzenie: przypominał mu wszystkie noce, kiedy zasypiał, czując na twarzy tę samą miękkość. Jej ramiona, drobne, ale drżące, które teraz obejmował, były jak cienka linia między przeszłością a teraźniejszością. Przypominały mu, że oto trzyma w ramionach kobietę, którą utracił i uczył się żyć bez niej przez ostatnie dwa lata. Swoją pierwszą miłość, zakazaną, tak dramatyczną…
OdpowiedzUsuńKiedy szeptał, że śnił o niej, że liczył dni, w jego gardle zbierała się gorycz dwóch lat, które przeleciały jak martwy czas. Pamiętał zimne noce w koszarach, metalowe łóżko, twardy materac, pochrapywanie innych żołnierzy. Pamiętał, jak odwracał się do ściany i zamykał oczy, by przywołać obraz jej twarzy. Wyraźniejszy niż sen, boleśniejszy niż rzeczywistość. To wtedy nauczył się, że tęsknota może być jak sól sypana na otwartą ranę.
Jun odważył się spojrzeć w oczy Haein, choć bał się, że w środku zobaczy chłód. Zamiast tego zobaczył błysk wilgoci, której nie zdążyła ukryć. Był to widok, którego nigdy nie zapomni. Haein, zawsze opanowana, z kamienną twarzą dla świata, a teraz z oczami, które mówiły więcej niż wszystkie słowa, jakie kiedykolwiek mogłaby wypowiedzieć. Przesunął kciukiem delikatnie po jej policzku, skóra była chłodna, niemal lodowata od nocnego powietrza. Ale pod tym chłodem wyczuwał ciepło. To ciepło, które znał, które przez lata było jego schronieniem. Teraz wracało, choćby na chwilę. Dla tego uczucia byłby gotów spalić cały świat. W jego wnętrzu panował chaos. Serce biło mu jak bęben wojenny, mięśnie napięte były jak przed koncertem na stadionie, ale chaos miał jeden punkt centralny, nią. To było jak powódź, która niszczy wszystko na swojej drodze: rozsądek, kontrakty, strach przed paparazzi i Sihyukiem…
– Nawet jeśli to nas zgubi… – wyszeptał, czując, jak gardło ściska mu się przy każdym słowie. – Wolę zgubić się z tobą, niż żyć bez ciebie, Haein.
Prawda była naga, bolesna i ostra. Czuł, że w tym momencie nie ma w nim JUN-a, idola, lidera AUREA, marki wartej miliony. Był tylko chłopak, który pokochał dziewczynę w nieodpowiednim czasie i w nieodpowiednim miejscu. Chłopak, który przez dwa lata chował uczucie w kieszeni razem z sygnetem, który mu dała.
Ich czoła zetknęły się, a oddechy splątały. Minjun słyszał jej serce tak, jakby biło w jego własnej piersi. Wiedział, że nie mają prawa do tej chwili, że każdy dźwięk aparatu fotografa mógłby zakończyć wszystko. Ale pierwszy raz od dawna naprawdę nie obchodziło go to. Nie widział miasta. Nie widział przyszłości. Nie słyszał, jak w oddali przejeżdżają samochody. Była tylko ona. I to jedno wyznanie, które unosiło się w powietrzu, wibrując razem z oddechami: że nie potrafi go odpuścić.
W tej chwili zrozumiał, że nigdy nie chciał comebacku, który oznaczałby powrót tylko na scenę. Jego prawdziwy comeback dokonał się właśnie tutaj: w jej ramionach, w jej spojrzeniu, w jej głosie, który wreszcie przyznał, że też nie umiała zapomnieć.
Gdzieś z tyłu głowy słyszał echo głosów z sali zarządu, słowa o harmonogramach, o „zero rozproszeń”, o „pełnej kontroli”. Widział twarz Sihyuka, surową i zimną, jak ostrze noża. Widział flesze aparatów, które podążały za nim krok w krok. Cały otaczający ich świat był realnym zagrożeniem. Koreańczycy nie tolerowali życia miłosnego swoich idoli, a on powinien się temu podporządkować. Ale nic z tego nie miało znaczenia w obliczu faktu, że Hae-in właśnie wyznała, iż nie potrafi go odpuścić, tak samo jak on nigdy nie był gotów by odpuścić ich miłość.
UsuńW piersi rodziła się mieszanina uczuć, której nie mógł już zatrzymać. Tęsknota, która wyżerała go od środka przez dwa lata, mieszała się z gniewem na cały świat, że musieli tak długo żyć z dala od siebie. On w wojskowych koszarach, ona w nowojorskim apartamencie, ukryta przed całym światem przez swojego ojca. Była w tym także ulga, że nie walczył sam, że ona też przez ten czas krwawiła, choć udawała, że życie bez Minjuna poszło do przodu.
Wraz z ulgą przyszedł strach. Wiedział, że to nie jest bajka, w której ich miłość rozwiąże wszystkie problemy. To była wojna. Wojna z mediami, z opinią publiczną, z samym Bang Sihyukiem. Wojna z ludźmi, którzy uważali, że on jest własnością fanów, a ona częścią imperium Hybe.
Poczuł, jak dłonie mu drżą, kiedy gładził jej plecy. Był rozdarty między potrzebą zatrzymania jej tu i teraz, na zawsze, a świadomością, że jeśli chce jej nie stracić, musi ją chronić. Ale jak ochronić kogoś, kto sam jest tarczą i celem? Jak ochronić Haein przed człowiekiem, którego nazywała ojcem? Wiedział jedno, że nie obchodziła go kariera, jeśli miała być ceną za nią. AUREA była jego rodziną, muzyka była jego życiem, ale Haein była jego sercem. Bez niej wszystkie nagrody, wszystkie rekordy, wszystkie trasy koncertowe byłyby tylko pustym hałasem.
Uniósł lekko głowę, patrząc na jej profil oświetlony światłem latarni. Wyglądała jak ktoś, kto niesie na barkach cały świat, a mimo to pozwala mu właśnie zobaczyć kruchą prawdę ukrytą pod warstwami obowiązku.
- Nie pozwolę im cię skrzywdzić - wyszeptał, sam nie wiedząc, czy mówi do niej, czy do siebie. - Nieważne, co zrobi twój ojciec. Nieważne, co powiedzą media. Znajdę sposób, Haein, obiecuję…
Słowa paliły go od środka, bo wiedział, że to nie są puste deklaracje. To była decyzja. Jeszcze tego samego dnia, jeszcze w tej chwili, w jego głowie zaczął kiełkować plan. Plan, jak zatrzymać ją przy sobie i jednocześnie nie pozwolić, by świat ich zniszczył…
JUN