SEO JIHWAN
서지환
Seo Jihwan ma wszystko, co w Seulu oznacza władzę. Nazwisko, które otwiera drzwi zanim jeszcze zdąży je dotknąć. Pieniądze tak wielkie, że przestały mieć jakąkolwiek wartość. Pozycję, którą inne chaebolowe rodziny traktują z zazdrością. A jednak, gdy zostaje sam i patrzy w lustro, widzi w nim nie siebie, lecz króla zżeranego przez własną koronę. Ciężką, bezlitosną, tak głęboko wbitą w kości, że wydaje mu się, iż któregoś dnia przebije czaszkę na wylot.
Z daleka wygląda idealnie – błyszcząca, niewzruszona. Ale Jihwan z bliska dostrzega tylko pęknięcia prowadzące aż do samego rdzenia: tajemnicę sprzed lat, która może w jednej chwili rozsadzić jego świat na kawałki. Zrobiono ją z tego, co w elicie jest najcenniejsze. Milczenia kupionego wpływami. Łez wyciśniętych w samotności. Krwi kogoś, kogo Jihwan nie potrafił ocalić. Nie nosi jej – jest w niej uwięziony. Uśmiechy w świetle fleszy są jak kolejne warstwy farby na zardzewiałym metalu. Każdy ukłon na czerwonym dywanie przypomina, że w tej grze król zawsze ginie pierwszy. I kiedy przyjdzie jego kolej, nie będzie lamentów ani marszów żałobnych – tylko flesze, błyskające nad ciałem jak sępy nad padliną.
Seo Daejung, jego ojciec, powtarza mu wciąż to samo: „Słabość
to luksus, na który nas nie stać. Jeśli korona się chwieje, przytrzymaj ją
mocniej, nawet jeśli wbija się w skórę. Twoje życie nie należy już do ciebie,
Jihwan-ah. Nie po tym, co się wydarzyło. Masz dług wobec rodziny.”
Czasami, nocą, kiedy w penthouse'ie w Lotte Tower panuje
cisza, siedzi w fotelu z kieliszkiem brandy i patrzy na rzekę Han. W ciemnym
odbiciu szkła widzi króla, który wie, że jego królestwo już płonie – ale stoi
na murach z uniesioną głową, jakby jeszcze wierzył, że ma coś do uratowania. Dopóki
się uśmiechasz, dopóty wszyscy wierzą, że władza jest w twoich rękach.
Tylko że Jihwan przestał w to wierzyć dawno temu. Coraz częściej czuje, że wszystko, co posiada, to jedynie wypalone ruiny przykryte złotym pyłem. A pył łatwo strząsnąć. Wtedy wszyscy zobaczą, co zostało: rozpadłe imperium, pęknięta korona i król, który dogorywa w ciszy, przykuty do tronu z sekretów.
* annyeong! Park Bo Gum i ja, get lucky, zapraszamy *
[Hello, dzień dobry wieczór, panie Park Piękny Bogum! Bardzo lubię tego aktora od czasów Hello Monster (swoją drogą, chętnie bym sobie tę dramę przypomniała, bardzo mi się podobała), więc też cieszę się, że do nas zawitał. Przyszłam się ładnie przywitać, ale póki co nie zaproponuję wątku, bo trochę się muszę po dłuuuuugiej przerwie rozruszać. Obiecuję za to czytać cokolwiek, co wyjdzie spod Twego pióra, ponieważ jestem notorycznym podglądaczem wąteczków i nawet się tego nie wstydzę :D Mam nadzieję, że uraczysz nas jakimś opowiadaniem, bo jestem bardzo ciekawa, co to za sekret Jihwan skrywa!]
OdpowiedzUsuń[Hej hej! Jak miło widzieć nową twarz na Plotkarze, i to jaką! Nasza mała Korea się rozrasta, fajnie :D Strasznie ciekawi mnie ten Twój pan, co za tajemnice skrywa za idealną fasadą i ile w rzeczywistości dzieli go od uderzenia o dno (bo umówmy się, w tym miejscu każdy, prędzej, czy później tego dna dotyka).
OdpowiedzUsuńDanielle jeszcze nie ma na blogu, ale była na poprzedniej odsłonie i właśnie z nią jako pierwszą mam zamiar się pojawić. Zostały mi ostatnie dociągnięcia w karcie. Na tą chwilę, jeśli chodzi o wspólne elementy widzę ojców polityków i dorastanie w wymagającym, na pozór doskonałym, środowisku...
Tak więc zapraszamy na razie do kontaktu, albo na discorda, albo na maila (izana.ami00@gmail.com).
Bawcie się dobrze! ]
[ Więc lecimy na to miasto!
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że strasznie długo niczego nie pisałam i czuję się okropnie zardzewiała. I ja i Dani musimy się rozkręcić :D ]
W łazience unosił się zapach jej perfum i delikatna woń pudru, który kończyła nakładać na twarz puchatym pędzlem. Po ustach przeciągnęła brzoskwiniowym błyszczykiem, by ukoić ich suchość. Danielle przyglądała się sobie w lustrze z tej samej odległości co zawsze – na bezpieczny krok, na dystans pozwalający objąć całość, ale nie zagłębiać się w szczegóły. Nie dziś.
Nie chciała widzieć zbyt wiele.
Jej odbicie wyglądało znajomo i obco jednocześnie. Długie, czekoladowe włosy, sięgające ramion, rozpuszczone luźno, przeczesane niedbale palcami. Próbowała ostatnio dbać o nie regularniej – codzienna pielęgnacja była jednym z tych małych rytuałów, które pomagały jej udawać, że znowu żyje “normalnie”.
Czarny materiał satynowej sukienki z długim rękawem odpowiednio obejmował jej ciało i zasłaniał to co chciała schować przed światem - zbyt bladą skórę, nawet teraz w ciepłym świetle żarówek i zbyt mocno wystające obojczyki, na które nałożyła trochę rozświetlacza, nie po to by błyszczały, tylko żeby nie wyglądały na zbyt ostre. Wciąż dochodziła do siebie i choć czuła się mniej obco w swojej skórze, zdrowiej i przede wszystkim czyściej, nadal nie wszystko było tak jak powinno. Czasem jednak miała to nieprzyjemne wrażenie, że nie pamięta jak dokładnie wyglądała rok temu. Miała ochotę roześmiać się na wspomnienie tego jak wtedy żałośnie się nad sobą użalała będąc raptem jedynie przemęczoną katorżniczymi treningami i surowymi uwagami matki. Cóż, pewnie tamta Danielle miała by tą samą chęć zaśmiać się, gdyby ktoś powiedział jej w jakim miejscu skończy rok później.
Z zewnątrz wyglądała jak ktoś, kto trzyma się świetnie. Jak dziewczyna, która wie, gdzie idzie, z kim i po co. Jakby wszystko miała pod kontrolą.
Ale w środku?
W środku było inaczej. Po przeprowadzce do Seulu jej życie przypominało próbę znalezienia rytmu w obcym utworze. Po trzech miesiącach mogła stwierdzić, że stoi względnie stabilnie, ale nie wiedziała na ile stałe to jest, czy mocniejszy podmuch wiatru znów nią nie zachwieje.
Spotkanie z Jinmin było czymś w rodzaju powrotu do przeszłości. Kiedyś uwielbiała spotkania z dziewczyną, które chętnie inicjowała. Znała ją odkąd miały po szesnaście lat. Dziewczyna była jak sztorm – nie do przewidzenia, nie do zatrzymania. Dobrze się dogadywały. Może aż za dobrze. Jinmin piła za dużo, mówiła za głośno, brała wszystko zbyt serio lub wcale. Ale miała coś, czego Dani ostatnio tak bardzo brakowało – totalny brak strachu przed światem.
Dani pamiętała, jak kiedyś w środku lata wspięły się na dach jakiegoś hotelu i śmiały się do rozpuku, pijąc coś, co wcale nie było lemoniadą jak obiecała ojcu i Minho, któremu ledwie uciekły sprzed oczu. Miały wtedy po siedemnaście lat i cały świat przed sobą.
Siedząc w samochodzie, który prowadził prywatny kierowca, spoglądała na miasto rozciągające się za szybą. Tętniło życiem. Kolorowe neony pulsowały rozświetlając wieczór. Kochała Seul całym sercem, wiązało się z najlepszymi wspomnieniami, choć te teraz kłuły w klatce piersiowej.
Auto zatrzymało się dwie przecznice od baru, w którym umówiły się z Jinmin. Zatrzasnęła za sobą drzwi, poprawiając torbkę wiszącą na ramieniu. Sięgnęła po telefon przelotnie zerkając na godzinę i wystukała krótką wiadomość do koleżanki, że jest już na miejscu.
Hongdae pachniało ulicznym jedzeniem, wilgotnym wieczorem i potem mieszającym się z perfumami. Przypominało jej o rzeczach, które próbowała zostawić za sobą, ale które – jak się okazywało – miały długie palce.
Zanim ruszyła w stronę baru, przystanęła na moment, patrząc na ludzi.
Byli głośni. Śmiejący się, robiący selfie, zaczepni W ich twarzach nie było zmęczenia, które znała tak dobrze. Może właśnie dlatego czuła się tu teraz jak ktoś z innego świata i miała nadzieję, że Jinmin lada moment zjawi się obok niej.
Danielle